Po pierwsze i najważniejsze, jesteśmy już po sianokosach. Były trudne o tyle w tym roku, że prognozy wciąż straszyły deszczem i nie sposób było się zdecydować na ryzyko zmoczenia zbiorów. W końcu rolnik sam zadecydował, skosił łąkę, twierdząc, że w kłos za bardzo już poszła i trzeba, bo się zmarnuje. Anna w nerw uderzyła, ale okazało się, że niepotrzebnie. "Bóg jest ponad wszystkimi gwiazdami" mawiał Nostradamus, i tak tym razem się stało. Prognozy prognozami, deszcz odsunął się w czasie i tak naprawdę do tej pory nie spadł w ilościach alarmowanych. Był więc czas i na wyschnięcie trawy, i na zwałowanie, i na przewrócenie, i na skostkowanie siana, a potem zwiezienie z łąki.
Takich transportów jak na poniższym obrazku zjechało do obejścia trzynaście.
Kostki w pace samochodu i na przyczepce. Anna ładowała początkowo z pomagierem, ale gdy ten odpadł z gry z przemęczenia (co roku są słabsi ci nasi chłopacy, państwowe zasiłki, za które piją stale alkohol robią swoje), dokończyła sama. Ładując, zwożąc kilka kilometrów z łąki i rozładowując na podwórzu. Ja zaś pakowałam kostki do paszarni, jednej, drugiej, a na koniec do garażu. Bo jako słabe niewiasty nie jesteśmy w stanie wrzucić kostek na balkonik i poddasze. Trzeba będzie poczekać, aż inny pomagier znajdzie czas i to zrobi.
Zatem, po całym dniu, 12-godzinnej wytrwałej pracy i poranku następnego dnia, zakwasy i zmęczenie trzeba było odmęczyć i odcierpieć. Udało się. Zadowolenie silniejsze od zmęczenia. Podliczywszy bowiem wszelkie koszty operacji i podzieliwszy na ilość kostek wyszła cena 1,43 za jedną. Tymczasem na rynku siano w kostkach dochodzi już gdzieniegdzie 10 złotych!
Po drugie najważniejsze, teraz zrywam porzeczki, przerabiam na galaretkę i wino. Anna zaś cukinie do domu znosi. I spaceruje po lesie za grzybami chodząc.
Tymczasem zaś ogród i tunele zaczynają plonować. I trzeba zacząć się martwić co robić z nadmiarem!
Zjadłyśmy już rzodkiewkę, szpinak (częściowo poszedł do zamrażarki), sałatę, mizunę i bób, zaczęły się ogórki (idą na małosolne głównie, ale to dopiero początek) i cukinie (zatem sezon leczo otwarty). Pomidory jeszcze zielone. Są stale wszelkie zioła i przyprawy, liście buraka, zatem i chłodnik można uskuteczniać.
Tak to wyglądało jeszcze niedawno w części końcowej tunelu, ciągle zagospodarowywanej.
I tak to się prezentuje w planie ogólnym.
Samowystarczalność w 99%.A może w 100?
OdpowiedzUsuńMy u nas ciągle czekamy na pogodę sianu łaskawą. I co parę dni głowami kręcimy, i przekładamy na następny tydzień. Tak to.
No, w 100 procentach to nie. :) Wciąż sól, cukier, kawę i kakao w sklepie kupujemy. Niemniej tak, większość produktów pochodzi z gospodarstwa już teraz. Co mnie napawa prawdziwą dumą.
UsuńA ja się cieszę niezmiernie i Wam kibicuję w drodze do prawie pełnej samowystarczalności.
UsuńDrogie dzielne Panie :)
UsuńChciałem spytać czy plaga pomrowów i ślimaka luzytańskiego do was nie dotarła.
Ja całkowicie musiałem zaprzestać ściółkowania.
Plonów w tym roku - brak. tzn jest jedynie czosnek,bób w ilościach poł-smiesznych (zapylone już kwiaty zostały pożarte).
aha! ściągnąłem fragment Pani książki. rewelacja!. I mówię to z pełnym przekonaniem jako zagorzały zwolennik reportażu.
Mam kłopot z komentowaniem, bo przez przeglądarkę, której używam (chrome)nie mogę zamieszczać komentarzy. Muszę otwierać inną, wklejać adres posta i dopiero zamieszczać komentarz... to gwoli wyjaśnienia dlaczego tak rzadko piszę.
Rafale, mamy tak słabą piaszczystą glebę, że u nas żadnego ślimaka nie uświadczysz. :) Znam taki jak twój problem ze słyszenia. Trochę zarazy ziemniaczanej się pokazało, ale sprawa jest pod kontrolą. Rozmawiałam własnie ze znajomym permakulturowcem działkowcem i u niego owszem, ślimaki są w ogrodzie, ale na wzniesione grządki nie wchodzą. Takie skrzyneczkowe, wysokie. U nas też się rewelacyjnie sprawdzają jeśli chodzi o utrzymywanie wilgoci w suchy czas i pięknie plonują. Naprawdę świetny sposób. ES
Usuńpięknie idzie...Oby dalej...U mnie pod górkę niestety...
OdpowiedzUsuń