Jesień przyspieszyła, noce zimne, około 1 stopnia (u nas jeszcze przymrozków nie było). Woda zewnętrzna profilaktycznie zakręcona, trzeba nosić wiadra z domu, trudno się mówi. Na szczęście młode gusie już wyrosły, w pełni upierzone, dają radę. Indyczęta gorzej od nich rosną, są wrażliwsze, zatem zimne albo mokre poranki spędzają z matką pod dachem, dopiero później wychodzą na wybieg.
Dzięki chętnemu pomocnikowi z wioski, który otworzył się na pracę i zarabianie, został zreperowany i nieco przestawiony płot ogrodzenia od frontu, od początku zbyt skromnie postawiony. Dzięki temu obejście nieco się poszerzyło i zyskałyśmy miejsce na dodatkowe grządki w przyszłym roku. W tym udało się nam tam wyhodować, na dwóch wzniesionych grządkach zbudowanych z obornika koziego i kompostu, ponad 20 kilogramów ogórków i kilka dyni. Przypomnę, że na czystym żywym piasku wydmowym ów eksperyment trwa. I jak widać, ma się dobrze.
Anna wczoraj zebrała z ogródka resztki wszystkiego, co mogłoby zmarznąć. Zatem znalazło się jeszcze trochę zielonych pomidorków, które kisimy z papryką i czosnkiem (pycha!), liści buraka liściowego i pakczoja (też pójdą do słoja), ostatek fasolki szparagowej, kilka rzodkiewek i rzepek oraz liści selera naciowego.
Poza tym zaliczyła wycieczkę kulturoznawczą po Podlasiu, urządzaną przez domy kultury z dwóch sąsiadujących ze sobą gmin. I oto co na niej zobaczyła.
W Janowie jest miejsce, gdzie tkają jeszcze starsze panie. Piękne tradycyjne kilimy, w których swoją drogą zakochali się Japończycy. Przedstawiam dwa zdjęcia ręką Małgosi Klemens robionych.
Prawda, że jest co podziwiać? Wzory proste, stare, tradycyjne. Przekazywane sobie w specjalnych zapisach z babki na matkę, z matki na córkę od wieków. Poniżej już zdjęcia Anny z komórki.
Największą atrakcją oczywiście była wizyta u podlaskiego garncarza z dziada pradziada, mieszkającego w Czarnej Białostockiej. Ten jest zawodowcem całą gębą, uczony przez ojca, dziedzic dwóch tradycyjnych pieców z cegły, kopacz miejscowej gliny, którą sam przystosowuje do wyrobu.
Oto jego piec, jeden z dwóch, stosunkowo młody, bo dwudziestoletni. Starszy ma już wiek.
I bardziej od środka, w tajemne wnętrze zerknąwszy okiem kamery Gosi Klemens:
Pracownia pełna jest też efektów swego działania. Które można było sobie wybrać i kupić.
Lub takie:
Anna przyjechała zainspirowana, co prawda nie mamy aż tyle możliwości, co Paweł Garncarz, ale zawsze zobaczenie mistrza w miejscu pracy jest budujące pod każdym względem.
Ale cudowności! Na pierwszym zdjęciu pierwsza po lewej tkanina - ule na górze i konie z rozwianymi grzywami na dole, oraz trzecia tkanina - drzewo, a pod nim weselne tańce - FANTASTYCZNE! A w garnkach to bym sobie pobuszowała, że hej! Siłą by mnie trzeba wyciągać z tej pracowni.
OdpowiedzUsuńPiękne te kilimy,bardzo mi się podobają.Przyglądam się szczegółom ,podziwiam bardzo.Też zebraliśmy wczoraj resztki plonów bo w nocy przymrozek ,jak na nasz region to szybko.Rano patrzę a tu dalie jak poparzone ,pomidorki to samo,ale udało się zagospodarować resztę pozbierać wczoraj.Ostatnio mamy wysypy grzybów ,już całe kosze na wszystkie sposoby trza było przerobić .Może Pani napisać jak kisi te pomidory zielone? dziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZrobię osobny wpis o kiszeniu pomidorów.
Usuń