4 kwietnia 2016

Sezon serowarski na przedbiegu

Po niedawnej zmianie czasu dzień roboczy wyraźnie się wydłużył. Nie dość, że muszę o godzinę wcześniej wstawać, to jeszcze obrządek wieczorny przeniósł się o godzinę, a już nawet półtorej do przodu. Na szczęście czuć wiosnę i przyjemnie jest bywać na dworze, pracować na powietrzu. Korzystając z krótkiego okresu przedwiośnia, gdy muchy, komary i meszki jeszcze śpią. Czuwają tylko jak zawsze kleszcze. Już kilka wyciągnęłam byłam z psów i kota.
W ubiegłą sobotę Sławko  wraz z Anią wydobyli resztę urobku z obory, część powędrowała do ogródka na nowe grządki. Oczywiście kury już z ładnych kopczyków zrobiły równinę. W sumie można je zatrudniać do realizowania takich planów.
Wczoraj zaś przyszły na świat dwa zdrowe ładniutkie koziołeczki z ostatniej naszej kotnej kozy, Amelki. Czyli klasycznie, chłopcy wyprzedzili w końcu dziewczynki także w tym roku.

Wdrażam się już w sezon serowarski. Na początek serki dla nas, żeby apetyt zaspokoić. Miękkie, dojrzewające najwyżej do 3 tygodni, które najlepiej zjadać na świeżo, w kilka dni po zrobieniu. Dziś zaś jeszcze wypróbowałam jeden z przepisów na ser topiony z kminkiem, zamieszczony w książce niemieckiej autorki, z której korzystam. W tym celu, że dzień ciepły i słoneczny, rozpaliłam pod płytą kuchenną, a nie w c.o. patykami nazbieranymi na kaczym dołku. I stałam nad garnkiem mieszając pracowicie, aby masa mleczno-twarogowa nie przywarła do dna, dobre dwie godziny.
Wyszedł, choć nie do końca doskonale. Niemniej daje się zjeść, co właśnie robię. Kanapka z masłem, serkiem topionym, przyozdobiona czosnkiem marynowanym w occie jabłkowym, szczypiorkiem i polana własnoręcznie przyrządzonym jeszcze na jesieni keczupem. W tym jedzonku jedynie chrupek ryżowy (zamiast chleba) i masło są kupione w sklepie.

Oj, obiadek też był niezgorszy. Gęsie udka warzone w wolnowarze z warzywami. I ryżem. Na popitkę jogurt domowy.
Od czasu do czasu popełniam też koziego ciućka. Nabrałam już wprawy i wiem, kiedy wylać masę do foremki, nie chwaląca się to mówię. Dziś też wykonany, z dodatkiem kokosowych wiórków.

Anna zasię rozpoczęła działkowanie w lesie. Oczywiście musiałam z nią pójść w charakterze osoby towarzyszącej z przyczyn BHP (drwalowi nie wolno samemu piłować w lesie z racji niebezpieczeństwa wypadku). Benzyna szybko się skończyła w baku, ja trochę porąbałam cienizny siekierką i tyle.
A na koniec dniówki gorąca kąpiel, aby wykorzystać ukrop lejący się z bojlera, po tak długim paleniu pod płytą. Tu chwaląca się to powiem, że od kiedy zaczęłam myć głowę szamponem z dodatkiem sody oczyszczonej i spłukiwać ją octem jabłkowym rozcieńczonym w wodzie, włosy mi jakby zgęstniały. I wygładziły się. Choć już siwizny nie postradam, ani czupryny długiej nie zapuszczę, ale i tak zadowolonam.

2 komentarze:

  1. Ja też cieszę się z wiosny i ze zmiany czasu. W tym roku chyba koźląt mieć nie będziemy... w sumie to na niewiele mam czasu. Z ogromną przyjemnością poczytałam o takim domowym żarciu :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. LU miała rację pisząc do Izy wel Indianki ona naprawdę by musiała brać przykład z Ciebie to by do czegoś doszła a tak to szkoda słów.
    Pozdrawiam Elżbieta

    OdpowiedzUsuń