Powietrze zwilgotniało w sam najlepszy czas, bo trochę posiałam tego i owego, co przymrozków się nie boi, a Anna wczoraj walczyła sama dzielnie grządkę wzniesioną budując od podstaw. Jej dno tym razem wyłożyła potłuczonymi skorupami z nieudanych glinianych naczyń, lepionych przez nią, albo przez warsztatowe dzieciaki, którym niewiele ostatecznie bezbłędnie wychodzi spod niewprawnych rączek. Odrobina gliny na tym naszym wydmowym piachu bardzo jest wskazana, aby wodę deszczową gromadzić i powstrzymywać od przesiąkania w swoje piaskowe głębie.
Obsiana została przy domu jedna z zeszłorocznych grządek, którą przed kurami nakryłyśmy włókniną. Jak na razie sprawdza się, nie grzebią. Z tą nową też tak zrobimy. Teraz wchłania i nasiąka wodą deszczową, padającą dość obficie w nocy.
Widać, że śliwy szykują się do kwitnienia. Pszczółki robią już sprzątanie w ulu, wynosząc padłe zimą sztuki na zewnątrz. Budzą się jeszcze powoli, ale systematycznie jakieś owady, muchy, muszki, meszki.
Druga gęś zaczyna posiadywać. Uzbierałam kilkanaście jaj, pierwsza wysiadująca dostała do gniazda kilka dni temu, tak jakoś z nowiem Księżyca. Ciekawe, czy cokolwiek się wykluje. Ten nów, z racji kwadraturowego aspektu do Plutona taki bardzo aborcyjny był w mediach i w kobiecym gronie wojowniczek, więc wielkich nadziei na skutki wysiadywania w tym miesiącu księżycowym sobie nie robię. Niemniej...
W koziarni dziewczynki zostały odstawione od cyca na noc, co zwiększyło ilość mleka z porannego udoju. Już codziennie serowarzę. A w lodówce znów jaja się nie mieszczą, nadchodzi kolejny Dzień Jajożercy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz