Tak ciepło i jednocześnie wilgotno, bo i często dżdży i mgli, że drób od rana z pasją grzebie w ziemi, zostawiając karmę nieruszoną. Jakoś tak się najada glebą, korzonkami traw i pewnie jakimś robactwem także, że zmuszona zostałam do oszczędzania ziarna i osypki na cięższy czas. Jednocześnie cały czas od lata kury się niosą, do czego doszły już wreszcie na nowo opierzone dwie emerytki, oraz gęsi (które z tego powodu dostały odroczenie), więc jaj naprawdę nam nie brakuje, a przychodzi też częstować znajomych, żeby miejsce na nowe w lodówce zrobić.
Jeden z trzech kogutów poszedł na swoje, w podarunku świątecznym dla pewnej pani, do kurnika, nie do rosołu, więc miał szczęście.
Dzisiaj wykociła się kolejna koza, szybko i bez problemów, przyprowadzając na ten świat dwa dorodne, zdrowe koziołeczki maści srebrzystoszarej. Dorwały się do cyca prawie natychmiast po urodzeniu. Z powodu wykotów od jakiegoś czasu mamy trochę mleka dla siebie, nie tylko do kawy, ale i na zsiadłe stawiam, bez którego głupio się czuję i jak się przekonałam, czegoś wyraźnie mi brakuje, jeśli nie wypiję choćby jednego, a najlepiej dwóch kubków dziennie. Po poszpitalnych sensacjach jelitowych nie ma już śladu, ale nie czuję, że wszystko wróciło do zupełnej normy. O czym przekonuję się właśnie wtedy, gdy przerywam picie kwaśnego mleka.
Anna zbiera zapas siary na kolejne mydło (zamraża je w plastikowych butelkach w zamrażarce). Zostaje też trochę dla psów i kotów. Poza tym pasjami, czyli godzinami, rozpaliwszy sobie pierwej w spichlerzyku, tudzież chatce dziadka na pracownię przerobionej, aby nie marznąć, kręci z gliny na kole garncarskim kubki, kufelki, miseczki, cukiernice z przykrywkami, ćwicząc pilnie rękę. W takt nastawionego głośno radia. Bo bez codziennego ćwiczenia nie ma co mówić o sztuce garncarskiej, co najwyżej o mniej lub bardziej udanych próbach ulepienia garnka takiego, czy owakiego. Muszę przyznać, że wychodzi jej wszystko coraz lepiej. I ja się do podobnego zajęcia także po cichutku przymierzam.
Z okazji Świąt, jak co roku o tej porze pościmy, czyli przez trzy dni zajadamy się potrawami na kolację wigilijną przygotowanymi. Barszczem z buraków, sałatką warzywną, śledziami z cebulką i sernikiem. Odkryłam zapomniany gąsiorek z winem z naszych tegorocznych pierwszych czarnych porzeczek. Mniam! Grzaniec z niego na piecu, z dodatkiem goździków, kardamonu, cynamonu, wanilii i imbiru, a na koniec odrobiny miodu, cudowny jest na wieczorną popitkę w kubku własnej roboty.
Dieta wigilijna, i smaczna, i zdrowa. Czytam od dawna, ale co tu komentować, zuchy jesteście i tyle, bez moich pochwał. A tego garncarstwa i serowarstwa zazdroszczę, moimi idolami są ludzie, którzy umieją własnymi łapkami obrócić martwą breję w naczynie, ser, obraz, dom. I jeszcze pochwał nie oczekują, żyją. Niech wam się darzy, niech się wam się wszystko zamieni w rękach w to, co potrzeba. I zdrowia, niech będzie. Reszta przyjdzie.
OdpowiedzUsuńDziękujemy za pochwały, choć w rzeczywistości różnie się udaje, błędy też się zdarzają, które trzeba naprawiać, albo z nimi nauczyć się żyć. Wzajemnie i Tobie wsiego dobrego na ten nowy rok. ;)
UsuńW te mrozy ostatnie myślałam o Was, jak tam sobie radę dajecie, na północnym wschodzie, w taki ziąb. I wasz inwentarz żywy. Na szczęście już lżej w pogodzie.
OdpowiedzUsuńSzczęścia i zadowolenia w Nowym Roku.