2 lutego 2012

Urząd, aspartam i dzikie życie

Trochę dzisiaj w nocy przymroziło. Na tyle, że kaloryfer w sieni przymarzł i odmrażałam go elektryczną opalarką. Zimno poszło dołem, od niezbyt szczelnych drzwi wejściowych. Już nam mówiono, aby kupić specjalną uszczelkę, bo dół nie jest chroniony, ale jak zwykle nam zeszło. Kaloryfer na szczęście boczny w szeregu, koło ostatniego, i nie narobił szkody. Dało się go rozgrzać i ciepło poszło bez problemu.
Ponadto samochód też nie chciał odpalić. A sąsiad chciał do lekarza jechać. Na szczęście trafiła mu się inna podwózka z przywózką. Jednak Ania dalej miała problem, bo nie potrafiła wyjąć przymocowanego śrubą akumulatora. Tu pomógł Pioter z sąsiedztwa, i nawet podładował akumulator u siebie, a potem go na nowo włożył pod maskę. Auto ruszyło.
Tak podjechaliśmy pod dom sołtyski na zebranie wiejskie. Wójt z dwiema paniami przybocznymi, w asyście dwóch panów policjantów już siedzieli za stołem, a wioskowi mieszkańcy odhaczali się na liście obecności. W liczbie niewiele od ich liczby większej, 7 : 9. Trochę jak w szkole, he.
Wysłuchaliśmy sprawozdania o budżecie gminy i planach inwestycyjnych na ten rok. Mnie zafascynowała wieść, że cała roczna kwota brana z zezwoleń na sprzedaż alkoholu idzie na walkę z alkoholizmem.
Z powodu rozbudowy przejścia granicznego w Połowcach, gdzie mają od 2014 roku jeździć także ciężarówki, gmina liczy na duże wpływy z podatków i ożywienie handlu w okolicy, ma powstać nawet hotel.
Póki co trwają prace budowlane i część bezrobotnych chłopaków już tam się załapało do pracy. Przez co znowu poważnie martwię się o to, czy uda nam się ogrodzenie warzywniaka postawić w całości. Nie ma chętnych wykonawców.
Kiedy urzędnicy skończyli mogliśmy i my swoje uwagi zgłaszać. No, to odezwał się jeden z wioskowych starych rolników, że: "panie Wójcie, dziki! Serce mnie boli jak patrzę na swoje pole i łąkę! Może by tak zacząć je odstrzelać trochę więcej, nie w lesie, a tam, gdzie kradną i ryją...?".
Na co pan Wójt stwierdził, że dziki oznaczają, że przyrodę mamy nieskażoną i taki gość z Belgii czy Holandii, jak sobie przyjedzie w Hajnowskie to jest zachwycony, że może dzika w naturze podejrzeć. I w ogóle, że dzik żre zboże z pola, bo to oznacza, że niepryskane i nie sztuczne.
- Ale to jest moje zboże, i gdybym mógł zjeść tego dzika, to nie miałbym nic do tego, żeby go najpierw dotuczyć. Ja nie chcę, panie Wójcie żadnych odszkodowań, tylko przyślijcie myśliwych, niech odstrzelą jednego z drugim. Albo chociaż postraszą. Ja już nie mam siły!
Na co pan Wójt ustosunkował się do wieku naszego wnioskującego, bliskiego 90-tki, że powinien już zostawić to pole, sianie i zbieranie, karmienie zwierząt itd., bo normalni ludzie w jego wieku zażywają rozkoszy emerytury i nie bawią się w walkę z lasem.
Idąc zaś tropem czystości środowiska podyskutował jeszcze z innym rolnikiem-pszczelarzem, o tym, że pszczoły umierają, i że ich śmiertelność bierze się z chemicznego zaprawiania nasion buraka pastewnego. Jednak jest też ostatnimi czasy dużo upadków po zimie, i tu dowiedziałam się, że cukier, który jeszcze zmienił zastanawiająco swoje parametry i stał się dziwnie sypki, produkowany już w obcych, nie-polskich cukrowniach jest gorszej jakości. Na tyle złej, że pszczoły po nim padają. Co można łatwo udowodnić, bo podlascy pszczelarze często sprowadzają cukier zza wschodniej granicy i widzą dużą różnicę... na plus dla żywotności pszczelich rodzin, oczywiście. Smutne, to jednak sprawdzalny fakt, że najtańszy cukier dostępny w różnych supermarketach musi zawierać aspartam, jak niesie internetowa plotka...
Tu aż się prosi pomyśleć, co dzieje się z ludźmi zjadającymi ten cukier, ale tego władza nadrzędna zarządzająca cukrownictwem i cukrowniami polskimi zapewne ani jeszcze nie zbadała (człowiek jest większy od pszczoły i dłużej będzie schodził, czy też upadał, niż pszczoła), a biorąc pod uwagę długość procedur unijnych, to wielu z nich (z nas) nie doczeka się nawet specjalistycznej opinii, a co dopiero jakiejkolwiek ochrony, czy choćby urzędowego ostrzeżenia przed zażywaniem tej substancji.
Na pszczołach dyskusja o dzikach została zakończona i temat upadł z braku argumentów. Za to postulat ścięcia starej częściowo suchej lipy przy drodze, grożącej złamaniem przy większym wietrze i upadkiem na dom mieszkalny, został zanotowany i dostaliśmy obietnicę, że drzewo zostanie usunięte.
Dowiedzieliśmy się też, że organizacja wywózki śmieci w gminie zmieni się. Nikt nie będzie kontrolował wszystkich mieszkańców pod kątem podpisania czy niepodpisania umowy z powiatową firmą oczyszczającą, tylko gmina przejmuje pośrednictwo i od tego roku każdy dom będzie miał naliczaną kwotę (jeszcze będzie dyskusja na bazie jakich parametrów to wyliczyć) za śmiecie, płatną wraz z innymi gminnymi opłatami, np. za wodę czy podatkami, w urzędzie. I nie ma to tamto. Trudniej będzie się od opłaty za śmiecie wymigać.
Po tym wszystkim urzędnicy odjechali, a ja jeszcze rzuciłam zapytanie wioskowym o biało-szarego w łatki dużego grubego kocura, czy ktoś go aby nie widział. Bo Łać nie wraca już cztery dni i noce, mrozy trzymają, są coraz większe, na dokładkę z powodu cieczki naszych suk psy wioskowe okupują naszą chatę dniem i nocą tak ściśle, że nawet gdyby chciał wrócić, to miałby problem podejść do drzwi i zwyczajowo zamiauczeć. Pani Nina podobnego widuje u siebie koło obory, zatem trochę mnie pocieszyła.
- Jeśli to on, to niech się pani nie martwi, u mnie nie zginie.
No, więc staram się nie martwić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz