Zwierzęcych przygód nigdy dość.
W sobotę Jerzy odebrał od nas cztery kurczaki zielononożne, na zaczątek swego pierwszego w życiu stada (oby mu się powiodło!). Pozostaję w pewnym niedowierzaniu co do sensu wegetariańskiej hodowli kur, ale może wszystko pójdzie po myśli niedoświadczonych jeszcze hodowców i nauczą się prowadzić stado odpowiednio do swoich przekonań.
Było trochę zamieszania w lamusie, gdzie je wcześniej przymknęłam, aby je wyłapać do pudeł. I w tym zamieszaniu, jak się potem okazało na drugi dzień rano zaginął jeden kogutek. Z sześciokurczakowego stadka, po odjęciu czterech powinno zostać dwóch (kurczaków, czyli kuraków). Tymczasem wyszedł ku mnie tylko jeden, i to dość ogłupiały samotnością. Stadko maluchów, czyli dzieci naszej kwoki i Ancymona trzymały się razem i nie były jeszcze dobrze zintegrowane ze starszymi kurami, choć już od jakiegoś czasu sypiały w kurniku. Gdzie jeszcze jeden? O ksywce Kurdupel, bo był z nich najmniejszy?
- Przysięgłabym, że zamknęłam wszystkie maluchy, trzy kokoszki i trzy kogutki. Kurdupel wbiegł na końcu, pamiętam! - zamyśliłam się. Mógł ze strachu zaszyć się gdzieś wśród lamusowych klamotów i przyczaić, bo operacja wyłapywania była mocno dramatyczna i histeryczna. Sprawdziłam kąty, zawołałam kilka razy, ale żaden głos się nie odezwał i odeszłam. Myśląc z żalem, że mi się zdawało i znowu coś nam porwało kurczaka pod nieobecność.
Dzisiaj dopiero, czyli we wtorek rano, szykując jedzenie dla kóz w lamusie usłyszałam ciche gdaknięcie. Wyostrzyłam uszy. Powtórzyło się jeszcze raz. Więcej nie.
- Szukajmy! - zawołałam - Bo mi się zdaje, że się kurdupel odezwał i gdzieś tu żyje, może już ledwie dycha!
Ania weszła na stos kostek słomy, zmagazynowanych w lamusie i zaczęła penetrować zakamarki przy pomocy długiego kija. Ja nasłuchiwałam obok. I kiedy już miałyśmy odchodzić, odezwało się coś!
- Jest! O, masz ci los...
Zdjęłyśmy trzy kostki ze stosu i spoza nich wystrzelił jak rakieta ucieszony i całkiem żywy Kurdupelek. Prosto w otwarte drzwi na podwórko, pomiędzy kury, rzucając się z ogromnym apetytem na jedzenie i picie...
Przetrwał trzy dni w zupełnej ciszy, bez wody, mógł się żywić co najwyżej jakimiś kłosami żytnimi pośród słomy pozostałymi, i tyle.
Uff! Świetnie, że się znalazł. Po takiej "survivalowej" przygodzie będzie się lepiej pilnować. ;)
OdpowiedzUsuń