16 października 2011

Zimne uszy

Ponieważ nie oglądamy tv, radio warszawskie kiepskie jest w tym, bo podaje prognozy dla mieszczuchów zaledwie w przeddzień, a nam zdarza się wtedy nie słuchać, to nas mroźna noc niejako zaskoczyła. Może niezbyt, bo znajoma wieczorem przez telefon powiedziała, że u niej termometr zewnętrzny pokazuje -1 stopień, a chwilę potem Jasio zamiauczał za drzwiami tarasu i sprowadził się z całą powagą do domu na noc, co mu się od wiosny chyba nie zdarzyło. Ale nie przypuszczałam, że opadnie aż tak. Mimo napalonej ścianówki, wcześniejszego palenia pod płytą w nocy zaczęły mi marznąć uszy. Tak się objawia spadek temperatury, znam to wrażenie od lat. Rano o siódmej na termometrze było 6-7 stopni na minusie (słupek bywa, że nieco fałszuje wyniki w obrębie 1 stopnia). To ile musiało być w nocy?
A poza tym kury przestały się nieść, na pięć jedna się wypierza, a reszta niesie się co kilka dni, czyli dziennie przybywa jedno-dwa jajka.
Kozy dają połowę letniej dawki, ale jeszcze nie jest źle, bo dostały pozwolenie paść się na unijnym owsie na polu za Górą i najadają się po pachy zielonego (tak, ziemia jest tam tak słaba, że nieco później zasiany owies ledwie na 20 cm wyrósł i jest zielony). Podczas wypasu w tym zaskakująco pięknym miejscu, strzeżonym przez magiczny dąb, znalazłam jeszcze wczoraj prawie półkilogramowego zdrowiutkiego prawdziwka. Ale po dzisiejszej nocy nie ma już co liczyć na grzyby... No, cóż taki rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz