1 lipca 2024

Sienna półrocznica


Czas roku, liczony od daty urodzin, którą mamy właściwie tę samą co do dnia i miesiąca, osiągnął szczyt i swoją pół-rocznicę dokładnie w chwili, gdy siano z łąki zostało zwiezione szczęśliwie pod dach paszarni i koziarni.

Zaczęło się mocno nieszczególnie. Gdy Anna obstalowała ze znajomym rolnikiem datę kośby, ja nagle przypomniałam sobie:
- Coś ty zrobiła, babo! Co wy robicie, puste głowy! Za kilka dni będzie przesilenie letnie i zaraz po nim pełnia Księżyca! Na pewno będzie burza, wiatr i srogi deszcz! I to nie jeden! Zawsze tak jest co roku, nie pamiętasz?
- Już za późno - odrzekła główna rolniczka - zaklepane. Trudno. Módl się o pogodę.

Jako rzekłam tak i się stało. Lunął jednej i drugiej nocy zaraz po kośbie ogromny deszcz, lał przez obie noce od wieczora do rana. Piękna sprawa dla spragnionego wody wygryzionego "do kości" pastwiska czy grządek złaknionych większych zasobów wilgoci, ale dla skoszonej trawy przynajmniej duża przeszkoda.

No cóż, i takie przypadki mamy już za sobą w latach ubiegłych, więc trzeba było uruchomić w sobie cierpliwość. Anna dzień w dzień wzdychała i jęczała, co to będzie, co to będzie! i już nawet planowała co zrobi, gdy siana nie da się zebrać, bo albo zgnije w polu, albo zostanie może nawet i skostkowane, ale nie zdążymy go schować. Chyba przez tydzień chmury przewalały się po niebie, przynosząc mniejszą i większą rosę. W końcu jednak wyjrzało słońce. I od razu zrobiło co trzeba. 

Anna pojechała władkiem ze zgrabiarką na łąkę, pod sławną ścianę graniczną, przegrabiła siano, które w słońcu i na lekkim suchym wietrze wyschło i na drugi dzień było już gotowe do wzięcia. Drugiego dnia jednak władek odmówił pomocy, ledwie zajechawszy na pole. Przerwał się pasek, silnik się zagrzał, ale na szczęście nic większego się z tego nie zrobiło. Tym  niemniej nie dało się zwałować siana o własnych siłach. Anna wezwała telefonicznie innego znajomego rolnika, który chętnie pomógł swoim sprzętem i zrobił wały na łące. Zajrzał także pod maskę władkowi, ale w tych polowych warunkach wolał nie rozbierać wnętrzności silnikowych. Władek przekimał się na łące przez noc i następnego dnia Anna dojechała nim powolutku do owego rolnika i zostawiła mu pojazd na podwórku, aż znajdzie wolną chwilę, aby go zreperować.
Po południu przyjechał drugi znajomy rolnik i zrobił z wałów siana ciuki. Anna zostawiwszy traktor na polu wróciła do domu okazją i wyruszyła samochodem z przyczepką po pierwszy transport. W sumie do wieczora obróciła trzy razy. Pomagałam jej ułożyć ciuki w przygotowanym pomieszczeniu, po czym padłam. Także dlatego, że upał i duchota zaczęły się wzmagać niemożebnie. Muszę przyznać, że w zeszłym roku miałam więcej siły, no cóż, taki bieg rzeczy... młodsza się nie robię.

Następnego dnia Anna zrobiła 5 kolejnych obróceń, poradziłyśmy sobie z układaniem kostek pod dachem, ja dowoziłam je taczką i układałam dolne partie, a ona dźwigała je wyżej, pod sufit, gdzie ledwie sięgałam. Upał był straszliwy, a ona w mig opaliła się jak na grillu. Jedynie lniana koszulka, od lat trzymana w szafie tylko na okazję sianokosów, przynosiła jej ulgę w tym ukropie. Dolewałam jej za każdym obrotem świeżej wody do butelki, aby nie odwodniła się w tej pracy i wypijała calutką, czasem tylko mocząc nią sobie chustkę na kark, żeby się ochłodzić. Ja zaś po załadowaniu każdej zwózki w paszarni polewałam się cała zimnym prysznicem, wcale nie czując zimna w tym rozpaleniu. Kto by miał czas grzać wodę w bojlerze w taką pilną porę!

Trzeciego dnia jeszcze 3 razy i koniec. Podliczyłam osiągi i zdziwiona dowiedziałam się, że mamy oto prawie 500 kostek siana na zimę. Wspaniała sprawa. Trawa dobrze wyschnięta, pachnąca, mimo ogromnych ilości wody, które ją polewały na początku.

Upał został z nami, mimo że pojawiły się znów deszcze. Teraz zbieramy porzeczki, które podczas tych naszych innych zaangażowań zaczęły już nieco opadać. Tu muszę dodać, że pierwszymi owocami w tym roku były świdośliweczki, których krzaczek posadzony raptem 3 lata temu, dał w tym roku prawie 5 kilogramów! Wszystkie zjadłyśmy na surowo jako dodatek do jogurtu albo do naleśników.

Teraz czas na nalewki, dżemy i domowe wino. Już się naciąga lecznicza nalewka na kwiatach dziurawca, ponoć pomocna w razie bezsenności i atakach lęku, oprócz innych trawiennych właściwości. Wypróbuję ją w zimie, gdy nadmiar nocy nieco mnie stresuje. Oraz odrobinę nalewki na świeżych posiekanych drobno kurkach, którą zwyczajowo co roku robię i popijam w ramach naturalnego odrobaczania. W kolejce stoi porzeczkówka, teraz z czarnej, następna z czerwonej i białej będzie. Tym sposobem gromadzenie zapasów zimowych ruszyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz