Śnieży dalej, z doskoku, ale tych doskoków było już tyle, że straciłam rachubę. W obejściu mamy teraz małą Szwajcarię, góry i wąwozy między nimi, po których codziennie trzeba przejechać szuflą, zwiększając szczyty, aby nie stracić kontroli nad sytuacją. W niektórych newralgicznych miejscach wczoraj musiałam odkuć już iście skamieniałą zmarzlinę szpadlem, aby móc dostać się do nich w potrzebie.
Nadmiar ciężkiego śniegu zawalił okrycie pod starą cieplicą, z którego korzystał drób.
Kaczusie jakoś sobie jednak radzą w odśnieżonych rejonach, drepcząc po śniegu, wypuszczane z kurnika wtedy, gdy nie ma zbytniego mrozu albo zawiei. To nader odporny narodek.

Ponadto Anna rozbiegana, ma wiele pracy, pomysłów, potrzeb i planów tu i tam. Organizuje sobie i dzieciom różne zajęcia na ferie, co wymaga zakupów, wyjazdów i uzgodnień. Ja siedzę cierpliwie, jak ten żółw w skorupie, na miejscu i co najwyżej kontaktuję się ze światem przez internet. Muszę przyznać, że miałam ostatnio coś w rodzaju ataku depresji i wycofania się w głąb, (całkiem jak autyk), którą na tyle znam, że od razu podjęłam kroki zapobiegawcze. Zamiast rozmyślać i karmić straszliwego głoda zabieram się za czytanie książek. Wróciła mi czytelnicza pasja i nieraz spędzam nad książką kilka godzin, bardziej w nocy niż w dzień, w chwilach częstej i zwyczajnej w późniejszym wieku bezsenności. Podstawowe witaminy ważne w zimie, gimnastyka na powietrzu, odśnieżanie jako ćwiczenie fizyki ciała, nauka (tym razem zasad indyjskiej astrologii). Żadnych horrorów, kryminałów, tragedii w filmach czy mediach, poza tymi, które zwyczajne życie dookoła mnie niesie. Nie są spektakularne, ale jest co wiedzieć.
Dzisiaj dręcząca mnie w ostatnich latach planeta Pluton, zawieszona jakby specjalnie dla mnie na końcówce znaku Koziorożca, weszła wreszcie prawie na dobre (bo zawróci w niego jeszcze na krótko 1 września tego roku, by całkiem wejść 20 listopada tr.) do następnego znaku Wodnika i od rana czuję dziwną ulgę i zwyżkę nastroju. Może nie będzie tak źle. Na inaugurację owego epokowego wejścia na całe 40 lat następnych znajomy astrolog podrzucił mi film do obejrzenia. Japońską anime, "Ghost in the Schell" czyli "Duch w pancerzu". Takie wskazanie ducha czasów, które nadchodzą.
Udało się złapać pana elektryka, który zamontował wreszcie nowy sterownik. Przyznam, że niewiele to zmieniło w naszej codzienności. Tyle, że nie muszę już kontrolować temperatury pieca, aby nie przekroczyła normy, bo pompa rozgania nadwyżkę ciepła po kaloryferach. Z tego wynikła rozmowa i konkluzja, że trzeba poważnie pomyśleć o generatorze prądu i alternatywnych rozwiązaniach, bo zakład państwowy jest coraz bardziej zaniedbany, ilość pracowników zmniejszyła się więcej niż o połowę, nie ma komu pracować i nie ma nowych chętnych do pracy, infrastruktura coraz starsza, maszyny się psują i stoją nienaprawione, a wypożycza się w razie potrzeby sprzęt od prywatnych właścicieli. Ci nawet słupy wymieniają. Ile to może potrwać?
Opieszałość służby odśnieżającej również jest godna zastanowienia pod tym kątem. Nasza boczna droga nigdy nie była rozpieszczana, jest w ostatniej kolejności, ale w obecnych wciąż odnawiających się dośnieżeniach nic się nie pojawia z pomocą. Ciężki sprzęt leśny robi od czasu do czasu koleiny, które pogłębiają się tak, że samochód z niższym zawieszeniem może nie przejechać. W razie jednak spotkania pędzącego wozu z naprzeciwka z trudem albo niemożliwością jest zjechanie na pobocze bez niebezpieczeństwa utknięcia albo zderzenia. Czasem jedzie się i 20-30 km na godzinę. Z drugiej strony, są to warunki, do których starzy wiejscy Podlasiacy są przywykli i cierpliwie czekają wiosny, po prostu. Dawniej wyciągano sanie i zaprzęgano konia, który to widok był mi znany jeszcze w czasie, gdy tu zamieszkałam, teraz sanie może i są tu i ówdzie w stodole zaparkowane, ale koni brak. Czasem nieliczni hodowcy urządzają tam i siam kulig, ale to już cała impreza rozrywkowa, a nie zwyczajna potrzeba zajechania do gminy, sklepu czy kościoła, jak bywało zimową porą.
Ale nie ma co narzekać. Prąd po ostatniej dobowej awarii jest, choć wczoraj w trakcie powiewów wiatru "migał", czyli nie złamało się żadne drzewo na poważnie. Na razie. Baterie i telefony ponabijane. W razie. Nowe książki na czytnik ściągnięte. Jest czym palić i grzać się. Lodówka i piwniczka pełna, czekać tylko wykotów. Kaczki i gęś zaczęły się nieść, kury nie przestały. To ważne. Pora wyskoczyć na taras ptaszkom leśnym słoninki podrzucić!