Święta minęły niepostrzeżenie i spokojnie, jak zawsze daj Panie Boże. Na Nowyj God chłopaki z wioski postrzelali na wiwat o białoruskiej północy, czyli naszej 22 i poszli spać. Nasze zwierzęta nie bojące. Psy jedynie uszami zastrzygły. Kot odwrócił się na drugi bok i spał dalej.
Pogoda się mazi. Zmokłe kury i indyki okupują otwarte pomieszczenia pod dachem. Ale zaczęły się nieść od razu na "barani skok". Codziennie zbieramy 6-7 i więcej jaj. Wysypują się z lodówki. To zasługa młodych zeszłorocznych kurek, które właśnie osiągnęły swój wiek nieśny.
Kurza hodowla idzie prościej, gdy pozwolić ptakom na mnożenie się we własnym zakresie. I nawet nadwyżki sprzedajemy chętnym. Nie kupujemy piskląt z wylęgarni już od kilku lat. Robią to kwoki w swojej letniej porze, czasem przy wsparciu zbywających zasiadłych jenduszek. Dwie-trzy kury na stado zawsze mają ochotę w ciągu lata i wygodniej jest pozwolić im wysiedzieć choćby po kilka jaj, niż bić się z ich hormonami macierzyńskimi. Prowadzają potem pilnie młode, kurczęta szybko rosną i uczą się od kwok wszystkiego, co potrzebują do życia. Jedynym mankamentem tej metody był u nas zawsze ubytek tych kurcząt spowodowany atakami lisa, kani albo włóczących się psów. Zazwyczaj bowiem idąc za dorosłymi szybko lądowały w lesie na grzebalisku i tam kusiły los.
Ostatnio wzięłam się na sposób, karmię je osobno w jednym miejscu i pozwalam żerować w obrębie ogrodzonego ogródka pod okiem psów. Póki nie dorosną. W tym roku las pożarł więc jedynie 4 zbyt samodzielne kogutki, z sześciu narodzonych. Dwa dorosły szczęśliwie, i pełnią już role szefów stada. Piejąc na wyrywki rano i w ciągu dnia. Aż mi serce rośnie.
Kurki zaś ostały się w całej liczbie i tak się składa, że stado liczy sobie teraz, wraz z pozostającymi starszymi nioskami nieco mniej, niż 20 sztuk. Nieco mniej, bo właśnie niedawno odeszła była najstarsza kura, licząca sobie nie wiem ile, w sposób prawie naturalny. Bo już w agonii oddała żywot na pieńku, aby psy mogły skorzystać z mięsa. Jeszcze druga, równie stara, prosi się o wyrok, spędza już bowiem większość dnia w gnieździe przysypiając. Ale ciągle nie ma na to odpowiedniej chwili. Głodem nie przymieramy, żeby o tym natychmiast pomyśleć, jako o zdobyciu przysmaku obiadowego.
Tak to się zatem toczy wśród naszych braci i sióstr mniejszych, swoim powolnym torem, zrywami. Każde z nich ma swój czas i los, który go wyznacza.
Drobiowe zapasy zamrażarkowe uzupełnili jeszcze przed świętami dwaj gąsiorowie, pozostali nam sprzed zeszłego sezonu. Doszli dorosłego wieku i zaczęli walczyć o jedyną samicę-gęsicę, czyli Pulcherię, ciągając się za łby z Balbinem ile mieli siły. Znudziło mi się rozganiać towarzystwo i pozwoliłam na egzekucję. Teraz pokój zamieszkał w obejściu. A w wolnowarze co rusz smakowity rosołek bulgocze.
Nie wiem, czy wiecie, ale robiłam obserwacje i wyliczenia praktyczne i doszłam, że z jednej starej kury można uzyskać aż 18 smacznych pełnowartościowych porcji obiadowych! Plus resztki dla psa czy kota. Więc co dopiero z jednej gęsi... Pieczyste to naprawdę ogromne marnotrawstwo jedzenia. Jak się zaczną czasy zaciskania pasa już niedługo, to pewnie wielu sobie przypomni stare sposoby szanowania pokarmu i mnożenia dobrego, zamiast wylewania spalonego tłuszczu do zlewu.
Oczywiście, po świętach trzeba było zrobić podliczenie doroczne zysków i strat.
Powiem tyle. Poszło trochę oszczędności na inwestycje, głównie tunel, oprzyrządowanie ogrodnicze i garncarskie, sadzonki i instalację fotowoltaiczną, dlatego na zero w ciągu roku nie udało się wyjść. Ale kilkutysięczny minus, mam nadzieję da się odrobić w nadchodzącym sezonie choćby dzięki odpowiednio w czasie umocowanemu ogrodniczeniu. Bo ten były sezon był rozruchowy, późno rozpoczęty i bardzo eksperymentalny. Niemniej, te osoby, które u nas zaopatrzyły się w ogórki są bardzo zadowolone z zakupu, żadnych kapci po zakiszeniu czy zamarynowaniu ogóraski nie zaliczyły, były świeżutkie i naprawdę prosto z krzaka rwane. Co ma ogromne znaczenie w przetwórstwie.
Anna nabrała doświadczenia i odwagi, wie już co i jak, ustala właśnie plany siewne, zamawia nasiona, rozpracowuje kalendarz itp. Na pewno będzie mniej papryki, której ilość w tym roku nieco nas przerosła. Powstało mnóstwo mniej i bardziej ostrych sosów i suszu, ale i tak część skarmiłam kurom.
Kozie stado zmniejszyłyśmy do wymaganego minimum, aby przy dotacji na pastwisko pozostać. Zarobiły na swoje utrzymanie mlekiem i sprzedażą młodzieży oraz dały nam zapas jedzenia na cały rok w postaci serów, mleka, jogurtów i mięsa. Zysku pieniężnego poza tym niewiele, ale i nie zaliczyły straty. Sianokosy i pasza roczna opłacone.
Drób zarobił na siebie jajami, mięsem, pisklętami i sprzedażą niektórych dorosłych sztuk z nawiązką. Zwróciły się koszty ziarna i witamin co najmniej w dwójnasób. Nie mówiąc o stałym zaopatrzeniu w świeże jaja i dorywczo w mięso, uskutecznianym na bieżąco.
Generalnie zatem gospodarstwo zarabia na siebie, na opłaty za opał, paliwo, podatki, pracowników, prąd i śmiecie, aczkolwiek pewnie dałoby się z niego więcej wycisnąć, gdyby nam się chciało. Ale wiek już postępuje, mamy też inne zainteresowania, które potrzebują uwagi i czasu, zatem powoli ustawiamy sprawy tak, aby było najwygodniej dla nas.
Zysk, jako przyrost na koncie nie jest najważniejszy. Człowiek z miasta pewnie tego nie rozumie, bo konto daje mu poczucie bezpieczeństwa. Jednak wieśniak ma ziemię i tu bezpieczeństwo zależy od jego pracowitości w sezonie wegetacyjnym i sprytu w uzyskaniu jedzenia, opału i utrzymaniu chaty w jakimś porządku i przyzwoitym stanie. Zatem konto zastąpione jest przez inwentarz i przetwory zmagazynowane w piwniczce, które teraz nas codziennie żywią. I pozwalają ograniczyć wizyty w sklepie do naprawdę niezbędnego minimum (zapałki, papier toaletowy, masło, olej, sól i cukier raz na jakiś czas).
Co do mnie to rozwijam się. Czytam, uczę się, piszę, zaglądam w przyszłość przez dziurkę od klucza w drzwiach snów. I tak to biegnie swoim własnym tempem ku kolejnej wiośnie, wraz z przyrastającym światłem. Czego i wam wszystkim z serca życzę!
Ach, takie życie wiedli moi dziadkowie. Niestety nie wiedzieli, że w ich codzienności, następowaniu pór roku, przyrodzie tuż za progiem mieści się całe piękno tego Świata. Szczerze Pani gratuluję.
OdpowiedzUsuńTeż co roku poczynam podobne obliczenia. Najczęściej bilans jest zerowy, ale warzywa, owoce, jajka i mięso mam swoje i zawsze w zasięgu ręki\garnka.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w Nowym Roku:)
Wzajemnie, wszystkiego dobrego! :)
UsuńBilans z pewnością nie jest zerowy - trzeba odliczyć wydatki na lekarzy!
OdpowiedzUsuńNie rozumiem tezy. Weterynarz wliczony.
Usuń