Po krótkiej ale skutecznej odwilży, podczas której drób zdołał odzyskać dobry humor i rozprostował skrzydełka, a nawet ponownie zacząć się nieść, pojawia się kolejne pogodowe ekstremum, śnieg i z nim zapowiadane już zawieje śnieżne. Merkury zaczyna zwalniać na niebie w wilgotnym i ciepłym znaku Wodnika (lubiącym zalewać, wylewać i zawiewać), a to przynosi różne awantury atmosferyczne, wietrzne i chmurne. Jako byłam przepowiedziałam półtora tygodnia temu.
Odśnieżamy na bieżąco, żeby się nie dać, ale to dopiero początek. Zatem głównie oczyszczamy przestrzeń wjazdu i wyjazdu, oraz koleiny pod samochód, co trzeba często powtarzać. Na szczęście ta czynność jest przyjemna i ruch na świeżym powietrzu mocno wskazany, po którym lepiej się czujemy i policzki się rumienią, więc nie ma co narzekać.
W taki czas kucharzenie i internet to główne nasze rozrywki. Anna zakupiła niedawno wielką kutą patelnię chińską, wokiem zwaną i co rusz każe mi ryż prużyć. Na oknie stoi szereg słoików z wilgotnymi nasionami na kiełki. Słonecznik, fasola mung, soczewica, soja, czarnuszka i cieciorka. Co jakiś czas trwają żniwa i świeże "kluseczki" idą na chińskie danie.
Patelnia ma okrągłe dno i jest tak duża, że wymaga specjalnej podstawki na kuchenkę gazową, która niekoniecznie dobrze się sprawdza. Za to sprawdza się świetnie na naszej piecokuchni, po zdjęciu wszystkich fajerek. Anna zatem podsmaża najpierw cienko krojone i wcześniej zmacerowane w przyprawach kawałki mięsa koziego albo drobiowego (głównie dysponujemy gęsiną i indyczyną), po czym daje na patelnię warzywa i kilka ząbków czosnku, dorzuca garść albo i dwie świeżych kiełków i wszystko miesza z ryżem.
Już na talerzu polewa potrawę odrobiną oleju sezamowego, który ma dość ostry aromat.
Jemy z sałatkami ogórkowymi różnej maści, jaka się nawinie, albo z kapustką kiszoną.
Co prawda dzisiaj był rosół na skrzydle gąsiora i kostce koźlęcej, który starcza nam na dwa dni jedzenia z hakiem (resztka służy do zupki dyniowej albo sosu), ale już w planie kolejna chińszczyzna czeka.
Kiełki dostają też dość często kury i inne dziobate. W osobnym miejscu kiełkuje bowiem pszenica i owies dla nich. To stary dobry sposób na dowitaminizowanie drobiu zimą.
Witam. Podziwiam zaradność Pań . Proszę podpowiedzieć jak mam zrobić kiełki dla kur i jak je potem podawać. Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNasypać do słoja 2-3 cm ziarna dowolnego zboża, zalać na noc wodą, żeby napęczniało, potem wylać wodę, zakryć słój gazą albo szmatką, potrząsać raz dziennie, aby ziarno się mieszało, czasem przelać wodą i odlać, aby stale było wilgotne. Postawić w ciepłym pomieszczeniu, np. na parapecie w kuchni. Jak kiełki się zazielenią po prostu dać je ptakom w karmie codziennej. Jeśli wyrosły długie, posiekać na drobniej.I nastawić kolejny słój. Najlepiej więc mieć dwa i robić to na zmianę. Ilość nastawu zależy zresztą od ilości kur, więc trzeba intuicyjnie. Zjedzą każdą ilość, więc nie ma problemu. W zimie są bardzo spragnione takich rarytasów. :) Zamiast słoja można używać jakiegoś starego sita, już tylko na to przeznaczonego.
Usuń