Zaczęły się lęgi. W dwóch gniazdach narodziło się 25 pisklątek. W różnych odcieniach, od czarnego, przez czerwony do lawendowego i białego. Na razie na dzień lądują w pudle pod lampą, gdzie jedzą i piją i zyskują siły. Matki siedzą jeszcze na niewyklutych jajach.
Zainteresowanie indykami w rejonie zwiększyło się w tym roku, z powodu wybicia przez unię chrumkających mieszkańców chlewni i przydomowych chlewików. W zamian drobni rolnicy chcący coś robić i jeść własnego, przerzucają się na indyki. Nie tylko te hodowlane, białe brojlery-tłuściochy, które sporo kosztują w wylęgarni, są na nie wiosną zapisy, a potem nie ma się gwarancji, że dożyją swego przeznaczenia na jesień, bo wrażliwe na wszystko są. Oraz dostosowane do pasz wysokobiałkowych (czyt. GMO!), które także są drogie. I ktoś, kto ich nigdy nie hodował może się przejechać finansowo, gdy mu stado, czy pół stada padnie, nawet na serce z otłuszczenia.
Toteż właśnie małorolni, ci od jednej-dwóch świnek do tej pory, rozglądają się za zwykłymi kolorowymi indykami, które owszem, mniejsze są, ale za to smaczniejsze, poza tym mniej jedzą, wystarcza im zwykła karma i nieco zielonej łączki, gdzie mogą polować na owady i dożywiać się same pełnowartościowym białkiem, rzadko chorują, można je łatwo rozmnażać i zawsze w gospodarstwie się przydają. Jako inkubatory i troskliwe nianie-kwoki dla innych ptaków, kur, gęsi, kaczek, choćby. A nadmiar jaj też jest mile widziany, bo są większe, niż kurze, pożywne i nader smaczne.
Małe gospodarstwo na pograniczu wschodnim, przyjazne środowisku i dobrym ludziom, wytrwałe. Na tym blogu można pobyć w nim i poznać jego życie, pracę, poczuć rytm czterech pór roku, a także trochę pofilozofować...
25 maja 2018
23 maja 2018
Musza pogoda
Pogoda szczęściem przestała być sucha i nadal jeszcze podlewa deszczem nasze rzadkie pastwisko i ogródek permakulturowy, przez co nadzieja wstąpiła w nasze serca, że nie będzie bardzo źle.
Trawa rośnie i pozieleniała tam, gdzie zaczynała już żółknąć. Kozy pasą się z chęcią.
Zakończyłyśmy tworzenie nowych wałów i wałków (a raczej wzgórków) pod dynię na całej połaci ogrodu. Do tej pory uruchomiona była tylko połowa. Po prostu z roku na rok przybywa tam naturalnego nawozu od kóz i drobiu oraz kompostu, starej słomy, siana, albo i świeżo skoszonej trawy, jak się ostatnio trafiło. Znajomy rolnik wziął się nagle do koszenia swego podwórka, nie konsultując się z pogodynką. Lunęło jeszcze tego samego dnia. Dał sygnał, Anna zebrała dwie przyczepki świetnej żyznej paszy, ale niewiele kozy skorzystały. Lunęło ponownie. Całość wiosennego zbioru wylądowała więc w ogródku jako cenny nawóz użyźniający pod porzeczki, i insze roślinki.
Zatem właśnie kończąc zapasy dyniowe zeszłoroczne (wczoraj były kruche placuszki z dyni i mąk bezglutenowych na obiad) zakończyłyśmy także siew tejże smacznej bani różnych rodzajów. Tudzież cukinii. Wyszło na zakładkę.
Przy domu zaś, pod włókniną, zabezpieczającą grządki przed kurzymi zakusami, pięknie urosła już rzodkiew, którą raczymy się codziennie w postaci tartej sałatki do wszystkiego oraz skubię pierwsze liście szpinaku.
W kąciku ziołowym góruje lubczyk, wzrasta żywokost, szałwia i mięta.
Zaczął się własnie znak Bliźniąt i od razu to widać w przyrodzie. Przede wszystkim w postaci większej upierdliwości owadów, much i gzów ze ślepakami, które się pokazały jak na zawołanie.
Trawa rośnie i pozieleniała tam, gdzie zaczynała już żółknąć. Kozy pasą się z chęcią.
Zakończyłyśmy tworzenie nowych wałów i wałków (a raczej wzgórków) pod dynię na całej połaci ogrodu. Do tej pory uruchomiona była tylko połowa. Po prostu z roku na rok przybywa tam naturalnego nawozu od kóz i drobiu oraz kompostu, starej słomy, siana, albo i świeżo skoszonej trawy, jak się ostatnio trafiło. Znajomy rolnik wziął się nagle do koszenia swego podwórka, nie konsultując się z pogodynką. Lunęło jeszcze tego samego dnia. Dał sygnał, Anna zebrała dwie przyczepki świetnej żyznej paszy, ale niewiele kozy skorzystały. Lunęło ponownie. Całość wiosennego zbioru wylądowała więc w ogródku jako cenny nawóz użyźniający pod porzeczki, i insze roślinki.
Zatem właśnie kończąc zapasy dyniowe zeszłoroczne (wczoraj były kruche placuszki z dyni i mąk bezglutenowych na obiad) zakończyłyśmy także siew tejże smacznej bani różnych rodzajów. Tudzież cukinii. Wyszło na zakładkę.
Przy domu zaś, pod włókniną, zabezpieczającą grządki przed kurzymi zakusami, pięknie urosła już rzodkiew, którą raczymy się codziennie w postaci tartej sałatki do wszystkiego oraz skubię pierwsze liście szpinaku.
W kąciku ziołowym góruje lubczyk, wzrasta żywokost, szałwia i mięta.
Zaczął się własnie znak Bliźniąt i od razu to widać w przyrodzie. Przede wszystkim w postaci większej upierdliwości owadów, much i gzów ze ślepakami, które się pokazały jak na zawołanie.
15 maja 2018
Trochę kolorów
Czasem, z rzadka aparat trafia do rąk. I coś rejestruje. Chwile.
Chodnik własnoręcznie tkany na tle...
Jeden z dwóch ocalałych od zeszłego roku, z pazurów drapieżnego lasu czupurów. Kogut czubatki polskiej bez grzebienia, zwykłe kury czegoś takiego nie potrafią zaakceptować. Próbujemy je sprzedać, lub zamienić jednego na kurkę. Stoi (by zapiać) na szczycie góry centralnej.
14 maja 2018
Sucho i mokro
Gonimy czas, hehe.
Kwitnie robinia, pospolicie zwana akacją, miesiąc wcześniej, niż zwykle. Do rozkwitu szykuje się też lipa. Pożytki pszczele skończą się zatem wcześniej, niż zwykle.
Wreszcie dzisiaj dopiero dotarł do nas deszcz. Wciąż tylko słyszało się, tam oberwanie chmury, tam zatopiło miasta, tam grzmiało, tam lało, całkiem nawet blisko, a u nas najwyżej chłodniejszy wiatr zawiał i kilka ostatnich kropel resztki chmury przyniosły. Na pustyni i deszcz nie pada. Tymczasem mikra trawa w sadzie, ogryziona na początek wypasania przez kozy, zaczęła już miejscami przysychać. W maju! A co będzie w lecie?
Przypominają się słowa starego Mikołaja. "Suchy maj, nieurodzaj".
Anna posiała ogródek przy domu, nasionami dyni i cukinii, oraz fasolki. Szpinak i rzodkiewka wzeszły. Krzewy porzeczkowe zawiązały nawet sporo owoców. Te przy domu da się podlać, ale w ogródku permakulturowym już nie, za daleko. Podobnie jabłonie, owszem, kwitły w piękną pogodę, jest dużo zawiązków, ale czy przetrwają suszę? Ot, zmartwienia rolnika.
Mimo dotąd zgoła upalnej pogody obrodziły też w tym roku meszki, a i komarów jakby więcej się pojawia. Nie są to ilości, które pamiętam z pierwszych majów na tej wiosce, gdy porą o zmierzchu nie dało się wyjść na dwór, bo do nosa i oczu się rzucały, jak na Syberii nieomal. Ale bywa męcząco akurat przy porannym i wieczornym dojeniu. Kozy też tego nie lubią. Schodzą z pastwiska wcześniej, beczą, wierzgają nogami, zrywają się nagle i biegną jak szalone przed siebie, lub kładą się na brzuchu, aby najczulsze miejsca osłonić przed ukąszeniami. Gdy wracają do obory za nimi ciągnie chmura mikroskopijnych owadów, których ukąszenie boli wielokrotnie bardziej, niż komara. Z roku na rok ich ilość wzrasta.
Poza tym kolejne indyczki zasiadły, w tym na jajach gęsich. Kurczęta z wylęgarni mają się dobrze. Kury się niosą. Jutro pierwsze lody.
Kwitnie robinia, pospolicie zwana akacją, miesiąc wcześniej, niż zwykle. Do rozkwitu szykuje się też lipa. Pożytki pszczele skończą się zatem wcześniej, niż zwykle.
Wreszcie dzisiaj dopiero dotarł do nas deszcz. Wciąż tylko słyszało się, tam oberwanie chmury, tam zatopiło miasta, tam grzmiało, tam lało, całkiem nawet blisko, a u nas najwyżej chłodniejszy wiatr zawiał i kilka ostatnich kropel resztki chmury przyniosły. Na pustyni i deszcz nie pada. Tymczasem mikra trawa w sadzie, ogryziona na początek wypasania przez kozy, zaczęła już miejscami przysychać. W maju! A co będzie w lecie?
Przypominają się słowa starego Mikołaja. "Suchy maj, nieurodzaj".
Anna posiała ogródek przy domu, nasionami dyni i cukinii, oraz fasolki. Szpinak i rzodkiewka wzeszły. Krzewy porzeczkowe zawiązały nawet sporo owoców. Te przy domu da się podlać, ale w ogródku permakulturowym już nie, za daleko. Podobnie jabłonie, owszem, kwitły w piękną pogodę, jest dużo zawiązków, ale czy przetrwają suszę? Ot, zmartwienia rolnika.
Mimo dotąd zgoła upalnej pogody obrodziły też w tym roku meszki, a i komarów jakby więcej się pojawia. Nie są to ilości, które pamiętam z pierwszych majów na tej wiosce, gdy porą o zmierzchu nie dało się wyjść na dwór, bo do nosa i oczu się rzucały, jak na Syberii nieomal. Ale bywa męcząco akurat przy porannym i wieczornym dojeniu. Kozy też tego nie lubią. Schodzą z pastwiska wcześniej, beczą, wierzgają nogami, zrywają się nagle i biegną jak szalone przed siebie, lub kładą się na brzuchu, aby najczulsze miejsca osłonić przed ukąszeniami. Gdy wracają do obory za nimi ciągnie chmura mikroskopijnych owadów, których ukąszenie boli wielokrotnie bardziej, niż komara. Z roku na rok ich ilość wzrasta.
Poza tym kolejne indyczki zasiadły, w tym na jajach gęsich. Kurczęta z wylęgarni mają się dobrze. Kury się niosą. Jutro pierwsze lody.
3 maja 2018
Pogodnie
Wreszcie sad rozkwitł. Jabłonie staruszeczki ubrały się jak panny młode. Pszczółki i trzmiele uwijają się z miłym dla ucha brzękiem. Pogoda, ciepło, słonecznie i przyjemny wietrzyk sprzyja. Brakuje deszczu. Zapowiadali, do nas nie doszedł. Na północnym Podlasiu spadł duży grad, u nas ledwie trochę bardziej dmuchnęło i kozy nieco się pobiły, zagrzmiało, ale burza nie dotarła.
Do prac codziennych doszedł udój poranny i zagospodarowywanie mleka. A także wypas kóz po opłotkach (pastwisko jeszcze oszczędzamy, bo trawa mikra i przy niewielkich opadach wolno rośnie). Pierwsze serki, twarożki, i przede wszystkim jogurt, za którym obie się stęskniłyśmy i pijemy półlitrowymi kubkami na raz, z dodatkiem pasteryzowanych słodkich jagód, albo jakiegoś dżemu. Staram się zmniejszyć maksymalnie piwniczne zapasy słodkości, soków, dżemów i marmolad, żeby zrobić miejsce na nowe, tegoroczne. Niektóre dżemy są sprzed dwóch lat, przetrwały i dają się zjeść bez problemu. W zasadzie rok kwitnienia sadu daje tyle owocu, że przerabiam go tak, aby starczyło na dwa lata właśnie. W praktyce jest tego na trochę dłużej. Jedynie cydr za szybko się kończy i tego nie opanowałam.
Sezon winiarski zaczynamy od nastawienia wina z mniszka na sztucznym miodzie, odzyskanym przy pomocy miodarki z niedojedzonych w zimie zapasów w ulu. Trwają zbiory kwiatu bzu.
Anna sprowadza różne herbaty prosto z Chin i raczymy się nimi. Parzone w czajniczku, który stoi na ciepłej kuchni, są najlepsze z dodatkiem konfitur. Jedzonych łyżeczką z glinianego spodka, na sposób rosyjski popijane gorzkim naparem.
Zasiąść na jajach chce już trzecia indyczka. Gęś się niesie, dając wyjątkowo dorodne jaja, zbieramy. Kaczusia też się stara.
W nielicznych przerwach od zajęć codziennych Anna zajmuje się mozaikowaniem, nową dla siebie techniką zdobniczą, którą poznała na dwudniowym kursie w Białymstoku. Ja bawię się gliną, lepiąc głupotki. Przy okazji, ponieważ robimy to na tarasie albo altanie, słucham ptaków, majowych treli i obserwuję zabawne zachowania własnego stada nielotów.
Do prac codziennych doszedł udój poranny i zagospodarowywanie mleka. A także wypas kóz po opłotkach (pastwisko jeszcze oszczędzamy, bo trawa mikra i przy niewielkich opadach wolno rośnie). Pierwsze serki, twarożki, i przede wszystkim jogurt, za którym obie się stęskniłyśmy i pijemy półlitrowymi kubkami na raz, z dodatkiem pasteryzowanych słodkich jagód, albo jakiegoś dżemu. Staram się zmniejszyć maksymalnie piwniczne zapasy słodkości, soków, dżemów i marmolad, żeby zrobić miejsce na nowe, tegoroczne. Niektóre dżemy są sprzed dwóch lat, przetrwały i dają się zjeść bez problemu. W zasadzie rok kwitnienia sadu daje tyle owocu, że przerabiam go tak, aby starczyło na dwa lata właśnie. W praktyce jest tego na trochę dłużej. Jedynie cydr za szybko się kończy i tego nie opanowałam.
Sezon winiarski zaczynamy od nastawienia wina z mniszka na sztucznym miodzie, odzyskanym przy pomocy miodarki z niedojedzonych w zimie zapasów w ulu. Trwają zbiory kwiatu bzu.
Anna sprowadza różne herbaty prosto z Chin i raczymy się nimi. Parzone w czajniczku, który stoi na ciepłej kuchni, są najlepsze z dodatkiem konfitur. Jedzonych łyżeczką z glinianego spodka, na sposób rosyjski popijane gorzkim naparem.
Zasiąść na jajach chce już trzecia indyczka. Gęś się niesie, dając wyjątkowo dorodne jaja, zbieramy. Kaczusia też się stara.
W nielicznych przerwach od zajęć codziennych Anna zajmuje się mozaikowaniem, nową dla siebie techniką zdobniczą, którą poznała na dwudniowym kursie w Białymstoku. Ja bawię się gliną, lepiąc głupotki. Przy okazji, ponieważ robimy to na tarasie albo altanie, słucham ptaków, majowych treli i obserwuję zabawne zachowania własnego stada nielotów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)