Zakwitła śliwa węgierka przed tarasem. Mimo wiatru i zimnych nocy pszczoły się starają, brzęczą w najcieplejszych godzinach dnia i zaglądają w okna domu.
Planety zadziałały, Słońce wychodząc z Barana spotkało się z Uranem, otwierając świat na niespodzianki, a Merkury przestał się pozornie cofać na niebie i ruszył znowu do przodu, zatem nie blokuje już załatwiania spraw. Wszystko co do pory, którą oznajmiłam tydzień wcześniej zmęczonej odmowami gospodyni.
Zadzwonił telefon.
- Słucha, ja w sprawie żwiru, co my rozmawiali o tym...
I tak przyjechała przyczepa z ilością, która na jeszcze jedną podłogę wystarczy, załatanie dziur na podwórzu, wyjedzonych (!) przez drób i rozkopanych przez psy oraz pogrubienie warstwy ochronnej na ziemiance, która nieco się przez lata kozich harców osypała. W cenie transportu.
Mamy zatem górę piachu centralnie przed garażem usypaną. Niczym omphalos na mojej planecie. I otwieramy się na dalej... acz bez zbędnej napinki. Która sensu bytu nigdy nie ma.
Żwir-rzecz cenna. Pozdrawiam i czytam nieustannie.
OdpowiedzUsuń