Spadł śnieg i stopniał po dwóch dniach. Wzięło nas zatem na przeglądanie włości. Anię to już do ogródka ciągnie grządki robić, ale jej perswaduję, że dopóki zielone nie zacznie kiełkować i nasz drób nie zmieni kierunku, to to, co wykona zawczasu i przygotuje, w diabły jej rozgrzebią do cna. Trzeba czekać.
Zatem kubki toczy i miseczki lepi z gliny, i rozpoczyna kurs w domu kultury, mianowicie naukę szycia ze słomy. Ma on do samej zimy się ciągnąć po kilka godzin w tygodniu. Czyli nowy fach obstalowuje.
Na razie mleka jest niedużo. Co dwa dni robię twaróg, resztę wypijają psy i my. Ja w postaci kwaśnego, Ania mleka do kawy. Zatem pracy poza obrządkiem i paleniem w piecu nie ma. Ślęczę jeszcze nad pisaniem, kilka rzeczy pokończyłam lub kończę i zaczynam myśleć o ich pchnięciu w świat. Pojawiają się też nowe inspiracje, pewnie z wiosną i przeszukuję sieć, aby swoją wiedzę ugruntować. I może wnioski jakieś twórcze wyciągnąć.
No, ale o tych włościach zaczęłam...
Zabrałyśmy taczkę pełną przerobionego żyznego kompostu, widły i szpadel oraz wszystkie psy, żeby odwiedzić ogród permakulturowy. Do ogrodu jeszcze mu daleko, ale że sam wyraz od ogrodzenia pochodzi, to i nie wstyd go tak nazywać w zgodzie z prawdą. Ogrodzenie stoi, ma się dobrze i dziki go nie sforsowały już drugą zimę z rzędu.
Tam, nieco w głębi, blisko uli wykopałam kilka dołków, nałożyłam w nie obficie pokarmu, bo ziemia tam gorzej, niż nijaka i nic poza lichutką rzadką trawą nie rośnie, a Anna wsadziła kupione na targu krzaczki. Pigwy, jagody amerykańskiej i wiśni kaukaskiej.
Przejrzałyśmy stan porzeczek, które w zeszłym roku, podczas suszy mocno dostały po liściach. Bałam się, że większość uschła. Ale nie! Co najmniej 70 procent stanu żyje i chce mu się żyć, choć drobne jest. Nadrobiłyśmy zatem jesienne zaniedbanie, wynikłe z mojego szpitalowania i potem długiego osłabienia. Rozwiozłyśmy po całej plantacji kilka pełnych taczek nadgniłej starej słomy, złożonej w pryzmie w rogu ogrodu dwa lata temu i otuliłyśmy każdy żyjący krzaczek tak, aby słomiany kołnierz dał mu zastrzyk pokarmu, no i trzymał wilgoć, gdy przyjdzie susza. Bo przyjdzie na pewno prędzej, czy później. Nadchodzące lata będą upalne i coraz upalniejsze, choć na razie jeszcze wilgotne na początku. I to trzeba nauczyć się wykorzystywać. Permakulturowy sposób pokrywania grządek słomą i gnijącym łatwo sianem wydaje się do takich warunków stworzony.
W zeszłym roku, przypomnę nasz świeżo i tylko częściowo zorganizowany, a w dużej części sezonu w ogóle nie doglądany ogród dał nam koszyk ziemniaków dziko wyrosłych, piękne i dorodne rzodkiewki w dużej ilości (na jesień w drugim rzucie nie wyrosły z powodu suszy), trochę czerwonych buraczków, kilka truskawek i dwie pełne taczki całkiem sporych dyń różnego rodzaju. Te urosły najlepiej na pryzmach słomy i miały się dobrze bez podlewania, przetrwały suszę i właśnie ostatnią dynię dzisiaj skarmiłam zwierzętom, bo dobrze się przechowały na poddaszu aż do teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz