Schodząc wczoraj przy
pełni Księżyca wieczorową porą na ziemię znalazłam na YT taki kwiatek.
Obejrzyjta, mieszczuchy!
Co do mnie, zgadzam się z pełnym
pasji mówcą, acz w szczegółach niekoniecznie. Z kilku co najmniej względów.
No, tak, małorolne gospodarstwo to jest gospodarcza nisza, niereklamowana, nieznana, można się nią zająć i zarabiać na reklamie i pośrednictwie, sprowadzając ludzi wracających z zagranicy z kasą, pracowitych i przedsiębiorczych, osadzając, dając im przestrzeń prosperowania i życia. Można, ale w praktyce tak nie jest. I nikt poważny nie chce się tym zająć. Czemu? W Polsce istnieje cała góra przeszkód prawnych, biurokratycznych, przepisów skarbowych, sanitarnych, weterynaryjnych, agencyjnych często od czapy. Wchodzą teraz na przykład w życie nowe przeszkody dla obcych, z miasta chcących kupić ziemię. I niby możesz już, rolniku sprzedawać sławetny dżem, kiełbasę i ser w swoim gospodarstwie (lecz nie poza nim, ani nie przez pośredników), ale na ten przykład na spirytusie na pewno nigdzie daleko nie zajedziesz, chyba, że do więzienia.
Jeśli na takiej gospodarce
człek osiądzie, to go cieszy nawet jeszcze po kilku latach ciężkiej pracy, gdy zarobi 10 albo
i 20 tysięcy, ale na ROK, a nie na miesiąc, jak się narratorowi wydaje, (a może
tylko pomyliło przy przeliczaniu euro na złotówki). Mniejsza o to jednak. Bo w
końcu chodzi o gotówkę w papierkach, a nie fakt, że wydatki miesięczne i roczne
rzeczywiście mocno potrafią spaść i tu nie ma bezpośredniego przełożenia na zarobki i wydatki miejskie. W
podliczeniu zaś notorycznie zysków nie masz, ponieważ, aby wypracować ów „zysk”
gotówkowy musisz zainwestować, zapłacić za maszyny rolne, pomocników,
materiał budowlany, zwierzęta, weterynarza, karmę dla zwierząt, potrzebne do
przerobu akcesoria i energię. Ponadto opłacić podatek, rachunki za prąd, wodę,
gaz, benzynę czy ropę, internet i telefon (tu można sobie z czasem
przyoszczędzić na tym i owym, wprowadzając wynalazki alternatywne, ale panowie
i panie, NIE ŁUDŹMY SIĘ! to są groszowe oszczędności). W sumie naprawdę
świetnie jest, a wiem, co mówię, gdy gospodarstwo kilkuhektarowe, bez maszyn,
na lichej podlaskiej ziemi pozwoli, mieszkając i żywiąc się gospodarzom, wyjść w
rocznym bilansie na ZERO.
Dlatego rodziny z dziećmi
w wieku szkolnym muszą podwójnie główkować i pracować, aby zarobić jeszcze na potrzeby latorośli. Co niektórym udaje się, gdy mąż i ojciec potrafi sprostać
zadaniom, jest przedsiębiorczy, obrotny, ma zmysł do handlu i żadnej pracy się
nie boi. Najlepiej jednak, gdy oboje małżonkowie opanują jakiś fach
rzemieślniczy, który pomaga im dorobić. A na wsi są takie możliwości. Znam
takich, co choć z miasta przyszli, to nauczyli się zduństwa, tkactwa,
garncarstwa, stolarki, ciesielki czy plecionkarstwa, szyją, haftują, lub
chociaż drwa rąbią, jagody i zioła zbierają, albo pomagają na budowach. I jakoś ciągną swój wózek, choć wcale nielekki.
Jeśli
nie jesteś wegetarianinem (sic!) i zdecydujesz się na jakąkolwiek hodowlę
zwierząt, oprócz uprawy ogrodu czy szklarni, możesz siebie i bliskich wykarmić
i napoić nawet w 70-80 procentach „za darmo” (w istocie nic nie jest za darmo,
bo za twoją ciężką codzienną pracę i dbałość). Ponadto płacisz niższy KRUS, a nie ZUS,
a jak prąd sobie odłączysz to jeszcze więcej zaoszczędzisz. Pszczółki wyhodujesz i świeczki sobie zrobisz sam z własnego wosku. Gotować i grzać się
możesz wrzucając do pieca chrust z lasu i gałęzie, prawie za darmo, jeśli masz własne zakrzaczenia,
lub nawet, jeśli je kupujesz, to za grosze (w porównaniu z tymi, którzy, aby
ogrzać zimą murowany dom jednorodzinny wydają ponad 3 tysiące na sezon, to wychodzi
nawet 8-10 razy mniej). Wcale się nie podśmiewam.
Ale
trochę mi śmieszno i trochę straszno, że są ludzie, którzy myślą, że wystarczy
w takim zrujnowanym gospodarstwie na końcu świata zamieszkać i już wszystko
samo im da kasę. A oni tylko kupony będą odcinać. Bo przecież klienci w Polsce pchają
się drzwiami i oknami po produkty gospodarskie!
Widziałam ludzi, którzy
tak jak z wielkim życiowym hukiem zjechali na wieś odmieniać swoje życie na
proste i oczywiście lepsze, tak szybko z niej uciekli, zostawiając zwierzątka,
kwiatki i ogień w piecu na rzecz zwykłego życia w mieście i stałych zarobków.
Oprócz gospodarstwa, na którym trzeba dopiero nauczyć się pracować i rozumieć
je jako przestrzeń dającą pracę i zarobek, a nie tylko przyjemność (takie jest zwyczajne
myślenie miejskie o wsi), co zajmuje sporo czasu i pożera oszczędności zgromadzone na
początek, bo człowiek w radosnej młodzieńczej wierze, że „jakoś to będzie”
zużywa posiadane zasoby na sprawienie sobie tego, o czym marzył w mieście,
czyli kotka, pieska, konika, kózkę, kurkę, nie biorąc pod uwagę ekonomii takich
nabytków. Czyli nie umie, a czasem uwaga! nie chce (z powodu swych zagruntowanych przekonań
ideologicznych) na hodowli zarabiać w jakikolwiek sposób. Czyli okazuje się,
wciąż myśli po miejsku i musi dorabiać poza gospodarstwem, aby na nie zarobić!
Wykarmić swoją inną pracą inwentarz, wykarmić siebie, bo inwentarz nie służy
mu z zasady do żywienia się nim.
Istnieje także inna wielka
sprawa, nieporuszona w takich reklamach filmowych, jak powyżej przedstawiona, tj.
obszar życia społecznego wokół owego gospodarstwa, czyli konieczność dostosowania się do nowego dla
mieszczucha życia wiejskiego. A to też bywa w praktyce spory problem do
przeskoczenia dla „niekumatych” miejskich odmieńców.
Podsumowując, co mogę powiedzieć?
Nie zamieniłabym życia na dalekiej
wiosce w drewnianej chacie wśród zwierząt z żadnym mieszczuchem na jego
wymuskane lśniące i zdezynfekowane wnętrze, sute zarobki co miesiąc i miejskie
przyjemności (z których dawno wyrosłam), tudzież wyjazdy zagraniczne i inne
spędy. Wybieram ciągle ciężką pracę rąk, obcowanie z prawdziwym życiem i
śmiercią, porami roku, ludźmi, którzy są różni, ale na pewno nie sztampowi (albo sztampowi inaczej,
a to już coś), jak w mieście, zwierzętami i całym majdanem ich radości i
smutków.
Pomimo, że znam prawdę i
radosne młodzieńcze reklamy życia na wsi nie są w stanie mnie wzruszyć.
Nie dałem rady dokończyć ;) powiek prosto DEBIL normalnie DEBIL ... meliske można zasadzić i wtdrukowac etykiety ;) a o serach kozich nie wspomnę szkoda czasu ... kluska nie sprzedał Optimusa tylko to pier..... "państwo" odebrało mu tą firmę a i jeszcze jedno dżem można sprzedawac śmietanę też ale SERY NIE PRZESZŁY tak samo kiełbasa bo główny wet kraju powiedział hola hola ;) nie można robić wielki koncernom konkurencji . Pozdrawim gorąco :)
OdpowiedzUsuńO, widzisz! Nie jestem na bieżąco. Tak mi się zdawało, że to podpucha z tym zezwoleniem. ES
Usuńobserwuję "ustawę" i wiedziałem od początku że nie pozwolą na legalne sprzedawanie serów ;)
UsuńPięknie ujęłaś to co ja próbowałam także, tyle, że mi nie bardzo wyszło wyeksponowanie sedna.
OdpowiedzUsuńNic nie jest takie proste, jak się wydaje z okna samochodu, czy nawet bywając na wsi w wakacyjne miesiące. To zawsze jest obserwacja z zewnatrz. A próby zaistnienia "wewnątrz" czasem kończą się tragicznie. Nawet po wielu latach przekonywania siebie samego, że jest OK i że dajemy radę. Filmiku nie obejrzałam, bo szkoda nerwów na głupoty i utopijne pomysły...
Zupełnie nie wiem co ten człowiek chciał powiedzieć....? Gdyby to było 30 lat temu to bym powiedziała, że to propaganda komunistyczna :)
OdpowiedzUsuńPróbowałam przez 25 lat i jedno co mi się udało to wychować i wykształcić 5-cioro dzieci.Dzisiaj siedzę w Irlandi i wspominam, marzę, że może kiedyś, za kilka lat na emeryturze/ oczywiście irlandzkiej/ ale już tylko jako hobby. Ewka, pozdrawiam i podziwiam. Basia
Czemuż ony autor nie wskrzesi tego gospodarstwa jeśli to takie łatwe, przyjemne i zyskowne. Po minucie wyłączyłam dźwięk i dalej oglądało się ze wzruszeniem, chociaż monotonnie.
OdpowiedzUsuńGratuluję ..komentarz równie przytomny i bezkompromisowy, jak ten z okazji "permakulturowych miastowych specjalistów", kto pamięta ten wie..
OdpowiedzUsuńJestem stałą wierną, zachwyconą od pierwszego momentu czytelniczką, piszę tu po raz pierwszy..mam pytanie, zmienił sie wygląd bloga, czy to wina mojego komputera?
Wiele razy byłam bliska poproszenia Was o azyl.. :) Pozdrawiam Panie serdecznie, żyjcie w zdrowiu, powodzeniu w Zagrodzie.