2 lipca 2015

Co dzień

Teraz, kiedy nadchodzą upały, a już je można wyczuć w rozwoju dnia i palącym słońcu w okolicach wczesnego popołudnia, mimo, że temperatura nie sięga jeszcze ekstremalnych wartości, miłe mi się nagle zrobiły wczesne poranki. To prawda, że do zerwania się z łóżka skoro świt zmusiło mnie życie. Wyjazd Anny, samodzielny obrządek, ale przede wszystkim muchy. Które teraz dopiero mają swój czas. Swój festiwal, można powiedzieć!
Wstaję zatem przed szóstą, wykonuję szybciutko konieczne poranne czynności przygotowawcze, łącznie ze zjedzeniem nieśmiertelnej zupki na płatkach ryżowych bądź jaglanych, z niewielką dolewką surowego mleka, soloną i pieprzoną oczywiście (jakie to śniadanko, popite po obrządku jedynie naturalną kawą bez cukru starcza mi spokojnie do obiadu) i ruszam obarczona wiadrami, cedzakiem i garnkiem udojowym do obory. Jest to pora, gdy w obejściu zalega jeszcze długi i chłodny, orzeźwiający świeżością cień lasu, zajmującego u nas północną i wschodnią stronę. Muchy w tym oświetleniu są niemrawe i nie pojawiają się przede wszystkim straszliwe potwory, czyli perszingi, czyli muchole ślepakami zwane, których boję się i silnie nerwowo na nie reaguję, ku uciesze przypadkowej gawiedzi, jeśli się trafi.
Zanim udój się skończy słońce przesuwa się na niebie wyraźnie i cień kurczy się dość szybko, omiatając już stanowisko udojowe, co budzi muchy i zachęca je do jakże upierdliwej aktywności. Z prawdziwą ulgą zmykam z pełnym mleka wiadrem do domu, zostawiając Ani resztę prac przy kozach i drobiu (no, chyba, że jej akurat nie ma). Wprawnymi ruchami przelewam mleko, nastawiam na gazie gar do kąpieli wodnej i drugi z chustami i formami, które wyparzam starannie i systematycznie, zakwaszam mleko odrobiną zsiadłego z poprzedniego dnia. I starannie odliczam kroplomierzem ilość podpuszczki na odpowiednią akurat ilość onego, a codziennie ona inna jest, niestety przy upałach i słabnącym pastwisku już nieco zmniejszająca się, raz większa, raz mniejsza. Zaczym mierzę mleku temperaturę specjalnym termometrem (wiem, są tacy, co uważają, że to niepotrzebne i sprawdzają odpowiedniość palcem, ale z praktyki wiem, że jednak do wytworzenia produktu o mniej więcej stałych parametrach smakowych liczy się różnica 1-2 stopni, czego palcem się nie wychwyci) i zadaję podpuszczkę, energicznie mieszając tajemną ilość razy. Powstrzymuję na koniec mleko, nakrywam i czekam.
Dzieje się serowa alchemia, a tymczasem kozy pasą się już na teraz nowym bogatszym w trawę pastwisku, które do południa pokrywa chłodny cień lasku brzozowego i czeremchowego, a gęsi z szumem skrzydeł wybiegają z radosnym gęganiem z nowego kurnika, skupiają się na chwilę przy wiadrze ze świeżą wodą, moczą zespołowo gardła i z zapałem biegną na trawę. Przy drodze, na kaczym dołku albo w sadzie.
W południe zaś, gdy słońce wznosi się najwyżej i wszędzie panuje jego skwar, a w powietrzu stały dźwięk brzęczących much, muszek i innych bzyków zalega nad naszym światem wielka cisza... Podobnie jak ludzie, inni mieszkańcy wioski także zwierzęta zaszywają się w niewiadomych miejscach, nieruchomieją. Dolewam im jedynie wody w wiadomych im miejscach i wierzę mocno, że wrócą szczęśliwie, gdy świecąca kula przesunie się ku zachodowi i pieczenie zelżeje.

I tak co dzień.

1 komentarz:

  1. Jak ja lubię takie codzienne opisy, codziennej krzątaniny. Zwłaszcza, że tak zgrabnie opisane. U nas upał już się zaczął a na dodatek susza. Drzwi z przeciągu trzaskały. Czy u was też mówią: "drzwi trzaskają, będzie deszcz"? Słyszałam tak gdzieś, ale drzwi trzaskały mimo to na deszcz się nie zanosi. To chyba "suchowiejki" tak mawiał mój tato. Nie mam kóz. Pewnie bym sobie nie poradziła. Są kurczaki zielononóżki. Mieszkają w mniejszej części obory. Może nie chciałoby mi się ich wcześnie wypuszczać gdyby nie to, że u nich zamieszkały dwie jaskółki.
    Czy przy serach, jakie to ciekawe misterium, musicie palić w piecu? Ciężko przy upale, który do was też idzie. Nie chce mi się nawet obiadu gotować. Pozdrawiam w waszej ciekawej codzienności

    OdpowiedzUsuń