18 sierpnia 2013

Sen i zguba

Wczoraj zaginęła indyczka z trójką latorośli (pięć zostało szczęśliwie sprzedanych jakiś czas temu). Zdarzyło się jej po raz drugi nie wrócić do kurnika na noc. Objechałam całą wieś na rowerze, nasłuchując pilnie jej charakterystycznego gulgania, którym przywołuje swoje pociechy. Cisza. Co prawda nie było deszczu, który za pierwszym razem, gdy zaginęła stał się przyczyną zabłąkania. Zmartwiłam się, ale nie traciłam nadziei.
W nocy, a raczej nad ranem przyśniło mi się, że widzę wychodzącą z drogi koło Góry starą kobietę w długiej do kostek spódnicy i kubraku, a la Maria Rodziewiczówna. Podpierała się kosturem. I goniła przed sobą moje zguby.
Po obudzeniu się stwierdziłam, że mogła to być jakaś tutejsza stara szeptunka i to dobry znak.
Zaraz po porannym udoju znów wsiadłam na rower i objechałam calutką wioskę, nie tylko najbliższe okolice, wiedząc, że poprzednim razem indyczka trafiła aż na drugi koniec wsi. Nasłuchiwałam pilnie, a słuch - jako krótkowidz - mam bardzo dobry. I nic, cisza. Nikogo także nie udało mi się spotkać, żeby spytać, wszyscy jeszcze tkwili w domach, jak zaklęci.
Trudno, dałam sobie na kilka godzin luz, aby zająć się pozostałym inwentarzem. Dopiero, gdy sprowadziłam kozy z przedpołudniowego popasu do zagrody, mogłam powtórzyć poszukiwania. Tym razem trwało upalne południe i zamiast na rower, rzuciłam się na łózko, żeby się zdrzemnąć. Nagle tak baaardzo zachciało mi się spać, że nie mogłam się oprzeć!
Spałam godzinę. W tym czasie przyśniło mi się, że wyglądam na dwór, a wszystkie indyki wracają właśnie z wioski same, włażąc przez otwartą furtkę i maszerując prosto do kurnika. Obudziłam się spokojniejsza, ale podejrzliwa.
Po skromnym obiedzie (jakieś młode ziemniaki z masłem i majerankiem popite kubkiem jogurtu własnej roboty) wsiadłam znowu na rower i w drogę. Zajrzałam w każdy zakamarek. I nic. Tym razem jednak, wracając zauważyłam siedzących pod chałupą Iwana z Andriuszą.
- Cześć! - zatrzymałam się - Nie widzieliście może czasem mojej indyczki gdzieś tutaj błąkającej się? Wczoraj albo dzisiaj?
- Nie, nie widzielim. Ze dwa dni temu to owszem była, ale od tej pory nie.
- Miejcie uwagę. Gdyby się pojawiła dajcie znak, dobrze?
- Dobra!
Dobrze, że im nagrody nie obiecałam, co mi przeszło przez myśl. Bo już zajeżdżając do domu zobaczyłam naszą zgubę prowadzącą młodzież od strony sadu, zadowoloną i przeciągającą skrzydła. Przeliczyłam dzieci, trójeczka, wsio w porzo.
Uff. I jak tu nie wierzyć snom?

3 komentarze:

  1. Żeby moje się tak chciały spełniać to by było cudownie bo ostatnio ciągle spaceruję gdzieś po pięknych łąkach pod lasem i w śnie wiem, że to okolica mojego domu...

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda, że tu gdzie mieszkam nie ma żadnej szeptuchy...
    osobiście wierzę w sny... Twoje były prorocze

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz prorocze sny :) Swoją drogą niezła wędrowniczka z tej indyczki. Pozdrawiam Monika

    OdpowiedzUsuń