Zimy brak. Zadałam to pytanie gwiazdom i nawet przepowiedziały mi pogodę na rok, ale czy moja metoda się sprawdzi, ocenię w praniu. Nie będę na razie wieszczyć z niej publicznie. Na krótszą metę widać, że jeśli ma się oziębić stosownie do pory roku, to po pełni Księżyca, która wypadnie 10 stycznia. Roku przyszłego, który zacznie się już za kilka godzin.
Tuż przed świętami zjawiła się wreszcie zamówiona ekipa drwalska i drzewa ocieniające nam ogródek od strony drogi zostały ścięte. Zmieniło się feng shui przestrzeni, blokujące przeszkody znikły, więc spodziewam się jakichś pozytywnych zmian w funkcjonowaniu, zobaczymy.
Święta przeszły niepostrzeżenie. Okna zostały umyte, więc do piekła nie trafimy. Obżarstwa nie było (na nie mamy cały boży rok). Od Wigilii przez całe Boże Narodzenie trwało śledziożerstwo łyskaczem popijane (w niewielkich ilościach). Obejrzałam także "Wiedźmina", z którego to serialu raptem jeden, no, dwa odcinki mi się spodobały. Piąty i następny, ten ze złotym smokiem, ale to smok mi wpadł w oko. Historia o strzydze, z opowiadania, które dawno temu zrobiło na mnie wielkie wrażenie swoim zaćmieniowym klimatem, została kompletnie popsuta, acz trafiło mi się ją właśnie w dzień zaćmienia oglądać. Taki traf symboliczny.
Na poprawę humoru zaraz po zakończeniu serii wróciłam do nieśmiertelnego "Kingsajza". Dawno-dawno temu, przed potopem, po raz pierwszy oglądałam go z Adasiem, który sławny się w moim domu zrobił jako bajarz o krasnoludkach. Aż pewnego ranka moja kilkuletnia wtedy siostrzenica przyszła do niego, gdy jeszcze spał, z małym koszyczkiem, żeby go - kiedy się w nocy w krasnoludka przemienia - schować pod kołderką. Niestety, nie zdążyła, już wziął i urósł, bo słońce wstało i rzuciło na niego promienie przez okno. Od tamtej pory, gdy oglądam ów film (zazwyczaj raz na rok w okolicach Świąt) i słyszę pierwsze dwa zdania budzącego się Olgierda Jedliny: "Adaś? Adaś!" I: "Ewa? Muszę ci coś powiedzieć..." - to zawsze łączę się telepatycznie z Adasiem. Właśnie mi na nasze imieniny doroczne przysłał wiadomość, że się za pisanie bajek o krasnoludkach na Księżycu zabiera. Ja też głównie w niebo patrzę, acz krasnoludków tam nie wypatruję.
Zrobiłam doroczne podsumowanie. Powiem tak. Radzimy sobie, ale dzięki pozarolniczym działaniom. Jednak po raz pierwszy gospodarstwo nie zarobiło na siebie i nie wyszło na zero. Mimo dotacji. Oczywiście nie wliczam żywności, którą nam stale daje i mamy duże zapasy jadła, oraz opału, jednak kozy ledwie zarobiły na siano i owies. Winny jest spadek cen koźląt, nawet po haniebnej obniżce popyt był nijaki. Najlepszy w świecie twaróg, który wytwarzam, przeważnie zjadamy osobiście wraz z dalszą rodziną i w zespole z drobiem. Żółty daje się dojrzewać przez zimę, więc służy nam w okresie bez-mlecznym, jako przekąska do wina i oczywiście dodatek do ulubionej pizzy. Miejscowym kozie mleko rzadko w smak, i drogie się wydaje, choć w porównaniu z cenami w Polsce sprzedaję naprawdę najtaniej, a co dopiero ser. Który naklejek nie ma, nie jest zapakowany próżniowo i opieczętowany biurokratycznie, niektórym capi kozą, choć nawet nie spróbowali itp. itd. Jak widać teraz z obrachunku rocznego powinnam te produkty wycenić razy dwa, aby hodowla zaczęła przynosić jakikolwiek zysk! A to już kompletny strzał w stopę przy obecnym braku zainteresowania. Jednym słowem trzeba będzie przeorganizować się rolnie, chyba, że jakiś cud się wydarzy i ludzie zmądrzeją, uświadomią sobie, że nie opłaca się taniochy sklepowej kupować, a potem chorować ze śmiertelnym skutkiem. Ewentualnie ceny sklepowego szajsu pójdą tak w górę, że się klientela obudzi i na swojskie najlepsze żarło zwróci znowu oko.
A ja wierzę, ze nabywców znajdziecie na Wasze wyroby po słusznej cenie. Może po prostu trzeba trafić, na kogoś, kto to doceni. Kozie, czy smakuje, czy nie, potrzebne jest dla ludzi, dzieci które nie mogą krowiego, itd, ale to pewnie wiesz!
OdpowiedzUsuńChleby smakowite, sama już mam ochotę upiec taki na zakwasie, bo na razie od świat idą drożdżowe.
W niektórych rejonach już zmądrzeli ;)- sprzedaję wszystkie nadwyżki, których nie zjemy, a i tak mam cały czas za mało, pomimo wysokich cen. Może spróbujcie przez olx lub na jakimś targu w większym mieście.
OdpowiedzUsuńŻyczę zdrowia i wytrwałości.
Oj tak, tak, konkurować z chemią sklepowych produktów jest nadal ciężko mimo tej całej reklamy i mody na zdrowe życie.
OdpowiedzUsuńJa kupuję takie rzeczy na stoisku, które raz w tygodniu rozkładają rolnicy z Albigowej w ruchliwym punkcie przy Politechnice. Po trzech, czterech godzinach ludzie wszystko wykupują mimo ze nie jest tanio.
OdpowiedzUsuń