23 czerwca 2017

Po drugiej turze

I druga tura sianokosów za nami. Poszło dobrze, choć nie bez pewnej załamki. Bo znów nie było chętnego chłopa do roboty, chłopci wioskowi zarabiać nie chcą, wolą swoje głodowe renciny i zasiłki na ławeczkach przepijać. A jak nawet, który by chciał, to go nie ma, bo odsiaduje jazdę po pijanemu na rowerze albo coś podobnego, lub już nie może, bo wódka tak nim pomiata, że budzi się co rusz z czymś innym złamanym, albo stopą, albo ręką. I nie do roboty mu, tylko papiery od lekarzy zbierać i urzędy molestować o większe wsparcie finansowe.
Tymczasem trza było chłopaka, żeby kostki widłami podawał na balkonik, by można je było ułożyć pod dachem obory. Miejsce w paszarniach "stacjonarnych" już zostało zajęte, a tylko tam nasza siła wystarczała do pakowania.
Pierwszego dnia zwózki, znów samodzielnej przyczepką, ułożyłam przywiezione w 3 kursach siano w garażu, na wszelki wypadek, gdyby padać w nocy niebu się zechciało. A następnego dnia raniutko, Anna ledwie wstała i oczęta przetarła ruszyła do jedynego chodzącego w miarę prosto po ziemi Andriuszy, aby nikt jej w tym nie ubiegł, bo w gorący czas prac polowych wszyscy zdatni do pracy mają bezpardonowe wzięcie. I miała szczęście, Pan Bóg czuwał. Andriusza właśnie po ostro zakrapianym wieczorze ruszał na wioskę w poszukiwaniu leczniczego klina. Tak więc wylądował u nas, dostał na początek dniówki piwo, potem solidną jajecznicę z 5 jaj i kawę, i jakoś się został. Także zgodził się dopomóc w miarę swych sił Sąsiad z Polesia, któregośmy pielącego ogródek przed jego chatynką zoczyły w drodze na łąkę. Sił okazało się, że mu przybyło, odkąd na wiosce zamieszkał i nawet wytrwał bez opuchnięcia przy podrzucaniu kostek siana widłami na balkonik. A że facet wysoki, to nawet dużo podrzucać nie musiał.
Anna zwiozła całość z łąki, sianko także z garażu znalazło się na stryszku, zatem jakiś tam gorący posiłek na koniec wszyscy zjedli, a do piwa dostali ostatniego rozmiękłego dojrzale i apetycznie śmierdzielinka. Który zniknął w oka mgnieniu, co mi miłe było, owszem, widzieć. Nawet ostrożny w ocenach Andriusza się oblizał, a jadł coś takiego pierwszy raz w życiu.

Podsumowanie sianokosów jeszcze przed nami, bo także i nasza łąka ciągle nieruszona i należałoby ją skosić. A jak skosić to i zebrać, bo co ma się marnować.

3 komentarze:

  1. Masakra z tymi chłopami tam u Was, co te zasiłki z ludźmi robią ;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś niesamowitego z tym poszukiwaniem robotników do pracy :/ Co to się dzieje? Chyba za dobrze jest jednak w tym naszym kraju? No kto by pomyślał...
    My też mamy swoje sianokosy ale do nich wystarcza nam taczka i zwozimy do boksu w blaszaku :D
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń