8 czerwca 2013

Kuba daj dzióba

Felicja okazała się niezapłodniona. Mimo, że czterokrotnie miała bliskie spotkanie z kozłem. Natomiast cyc jej rośnie i ma w nim mleko. Zastanawiamy się, co robić. Takiego dziwa jeszcze nie spotkałam wśród zwyczajnych kóz.
Wyraźnie gorzej znosi warunki upalne i ataki gzów, które jak na złość ją sobie ulubiły. W większości więc chowa się w cieniu, gdzieś przy płocie i pasie na siedząco.
Zdecydowanie nie lubię genetycznych pomysłów ludzi, ingerujących w typy zwierzęce. Być może dawne sposoby hodowli selekcyjnej sprawdzały się, ale zapewne w ostatnich latach przyspieszono pewne procesy, dodać sztuczne mleko i karmę z dodatkiem soi lub kukurydzy GMO, którymi faszeruje się koźlęta odstawione od cyca matki od drugiego dnia po urodzeniu, i oto - tadam - jaki rezultat.
Będziemy oczywiście starać się ją zakocić ponownie, gdy przyjdzie czas rui. Jak na razie ona sama nie wykazuje żadnej ochoty na bliskie spotkanie. Od miesięcy. Co nas zmyliło, że jednak zaszła.

Inne twory ręki ludzkich bio-technologów, które przeżywam, to brojlery. To trzeba zobaczyć, jak tyją od pierwszych dni, jak nienaturalnie wyglądają, jak nieustająco są głodne... Trzymamy je w zamknięciu, w specjalnie ogrodzonej zagródce w stodole. Raczej nie tęsknią do normalnego życia kur. Karmię je co godzina, ale gdyby dawać co pół godziny, też byłyby zachwycone.

Kontakt z czymś tak wynaturzonym budzi w psychice zwykłego człowieka odruch wstrętu. Dopiero trzeba sobie przetłumaczyć, poznać uwarunkowania, przyczyny i cele, aby zrozumieć i racjonalnie nad owym wrodzonym ludziom wstrętem zapanować. A niektórym osobnikom pozwala popaść zapewne w samozachwyt nad sprytem człowieczej rasy. Że tak potrafi unowocześnić wytwór boskiej ręki, i z kury zrobić kuro-przedmiot produkcji kurzych piersi, skrzydełek i udek, a ze świni chodzące schaby, balerony, szynki i tłuste żeberka. Zaś z kozy żywą mleczarnię.
Tak, wiem, że niektórzy są tym zachwyceni. Gdy koza daje mleko sama z siebie i nie wiadomo jak długo, "tylko z miłości do właściciela". Ale ja wcale nie jestem ciekawa takich wielbicieli. Chyba znam ten typ, także z całkiem innych branż i dziedzin życia.

Podobne, sztuczne, potwarcze, defektowe efekty nie wydają mi się jednak ziemio-lubne, eko-logiczne, pro-ziemskie (szukam właściwego określenia) i pro-ludzkie w konsekwencji. Jeśli patriarcha Jakub mógł być uznany za zręcznego pierwszego genetyka-hodowcę, ingerującego w ubarwienie owiec swego wuja za pomocą cętkowanych patyków podstawianych zapłodnionym owcom przed oczy przy karmieniu i pojeniu, przez co rodziły potomstwo w większości cętkowane, to z pewnością w niczym nie szkodziło to rasie tych owiec, w jej odporności, płodności, sile fizycznej, zdrowiu, długości życia. Dzisiejsze "Kubusie" w fartuchach jednak przekroczyły miarę zdrowego rozsądku i poziomu harmonii z przyrodą w gatunkach zwierzęcych, w które ingerują swoimi sposobami (nie chcę nawet wnikać jakimi, żeby mi się nie śniło po czarnych nocach). Odczuwam to, co odczuwam, i nie oszukuję się. Widzę jak jest. Na tle przyrody i warunków niewymagających sprawa wygląda wyraźnie, jak obrysowana grubą kreską. Jeśli cele wyznacza potrzeba ekonomiczna, wyjęta całkowicie z ram całej przyrody planety i ograniczona jedynie do potrzeb gatunku ludzkiego, to na tych biednych przepotwarczanych stworzeniach widać szybkie potwornienie zbiorowego umysłu ludzkiego i cywilizacji.

1 komentarz:

  1. Brojlery widziałam z bliska jeden raz w życiu i starczy mi. Były przerażające. Co chwilę się przewracały i czołgały. Łapy im się wykrzywiały od nadmiernego ciężaru tułowia.
    Natomiast jeżeli chodzi o "dziewicze mleko" u niezapłodnionych młódek, tudzież urojone ciąże i inne dziwactwa - zdarzają się w naszym stadzie co roku. Stado żywione latem wyłącznie na pastwisku, a zimą sianem i odrobiną owsa, w czasie dużych mrozów. Żadnych pasz ani odżywek.
    Weterynarz nie ma pojęcia skąd te cuda.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń