17 października 2012

Nauczanie praktyczne

O co chodzi z tym napaleniem pieca chlebowego? Wiedziałyśmy już wcześniej, sklepienie ma być białe, ale co to znaczy białe? Ile, jakie drewno szykować, i jak je ułożyć w piecu, to też wtajemniczenie praktyczne. Moje kilkakrotne próby nauczyły mnie suszyć jabłka, piec ziemniaki i jabłka albo dynię, lecz bułeczki nie były zrumienione. Znaczy trzeba fachowca. Uradziłyśmy starszyznę zaprosić i poddać się pokornej nauce.
Ponieważ majstrowie mają na razie przerwę, bo czekamy na dostawę desek, a przy okazji malujemy co się da, pani sąsiadka przyszła przedwczoraj koło południa i dalejże nas z wielką chęcią nauczać.
Nie, nie takie drewno, to dobre do ścianówki, to za słabe, to za mokre. Takie musi być. Za mało, więcej. Bo trzeba będzie dołożyć.
No, to pierwsza nauka przyjęta, niewłaściwy opał na to szedł. Trzeba inaczej rąbać do chlebówki oraz dłuższe kawałki ciąć, bo piec jest głęboki i należy go całego wypełnić ogniem.
Sąsiadka ułożyła piękny stosik, z na przemian układanych kawałków suchego drewna (no, tak, jeszcze trzeba mieć takie dobrze wysuszone, najlepiej w piecu lub na zapiecku), podpaliła kawałek łuczyny (jest to naturalna podpałka ze smolnej sosny) i po chwili ogień już huczał i skwierczał w komorze chlebowej.
Usiadłyśmy przy stole i rozmawiałyśmy na temat palenia i pieczenia, różne przypadki zostały z życia opowiedziane. Np. że dwa razy w piecu za jednym rozpaleniem chleba ani ciasta nie upieczesz, za drugim razem nic nie wyjdzie, choć jeszcze jest gorący. "Bo piec już swoje upiokł" - stwierdzają tutejsi. Co najwyżej można grzyby wstawić do suszenia.
Po pewnym czasie sąsiadka dorzuciła jeszcze drewna, bo sklepienie zaczynało być białe (znaczy sadza spala się i pozostaje czysta cegła), a trzeba było, aby całe wnętrze takie się zrobiło. Kiedy drewno się wypalało, my zajęłyśmy się degustacją (kulturalną, po kusztyczku, no, po 2 kusztyczki) świeżo zlanej nalewki porzeczkowej. Dobra wyszła, a będzie jeszcze lepsza w zimie.
Tu wniosek zanotuję, już przez innych znajomych degustatorów uczyniony, że każda, nawet najsłodsza na początku nalewka po odstaniu co najmniej pół roku robi się wytrawna. I wtedy jest najsmaczniejsza. Cóż, kiedy przeważnie mało kto ma tyle samozaparcia, aby nalewkę odstawić na półkę w piwnicy i tyle czasu czekać. Po ukraińsku nalewka to nastojka, od stania, odstania właśnie swego właściwego czasu.
Kiedy już ogień się dopalił i popiół został wygarnięty kociubą (jest to drewniany przyrząd w kształcie motyczki), Anna wstawiła zaczynione wcześniej bułeczki pszenne na brytfance.
Sąsiadka już po pięciu minutach zaglądała, czy aby się nie spiekły, ale nie. Jakoś wolno nabierały koloru, a gdy nabrały to tylko lekkiego rumieńca. Zamyśliła się mocno i doszła do przyczyny.
- Zapomniałyśmy wodą posmarować bułek przed włożeniem do pieca - stwierdziła.
- Ja smaruję tak chleb, ale pod koniec wypieku, nigdy przedtem - odrzekła Ania.
- Do pieca chlebowego robi się tak na początku, żeby rumiany był, bułki też. Można i pod koniec posmarować, wtedy skórka ładnie się błyszczy...
No, i nie słuchaj tu starszych. Wszystko wiedzą, pamiętają, kojarzą... w internecie tego nie znajdziesz!
Bułeczki upiekły się w pół godziny, miały chrupiące dno. Potem wstawiłam kolejną siatkę nakrojonych do suszenia antonówek.
Na koniec starszyzna jeszcze raz nam pomogła, bo uradziła między sobą, w radzie sąsiedzkiej, jak najlepiej palić w naszym piecu i drewno układać. Bardziej w głębi, bo wylot komina jest tuż za drzwiczkami i ogień wali prosto do dziury, zamiast ogrzać najpierw sklepienie w dalszej części komory.
No, i jak widać, w ten sposób zostało nam zaoszczędzone jeszcze wiele prób i błędów, a wnioski przyszły prędko i skutecznie.
Jutro następna lekcja. Pieczemy babkę ziemniaczaną w piecu, ze skwarkami z podgardla świńskiego. Jest to potrawa, której Piotrkowiacy nie znają, a Warszawiacy tylko ci, którzy na Mazury i Podlasie jeżdżą i tam kosztują w czasie wakacji. Co ciekawe świetnie znają ją Niemcy i przyznają się do jej wymyślenia. Podlasie niegdyś za pierwszym zaborem było objęte jurysdykcją austriacką, wtedy to Podlechici pierwszy raz ziemniaków posmakowali i nauki, jak je przyrządzać, od germańskich "kartoflarzy" przejęli tę sztukę i za własną uznali. Stąd my, rodem "z kongresówki" (jak mnie kiedyś jeden wkurzony Poznaniak oświecił na dworcu w Piotrkowie Trybunalskim) potrzebujemy specjalnego tradycyjnego pouczenia w tej sprawie.
A na koniec na prośbę Gai daję zdjęcie podlaskiego słońca szczytowego w wariancie współczesnym. Tak to na razie wygląda...


4 komentarze:

  1. z przyjemnością tu zaglądam sporo się ciekawych rzeczy dowiaduję...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo takie rady sąsiedzkie są po prostu bezcenne! Też tego doświadczamy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale, że macie tu starszyznę, której można się poradzić. Niestety, nie doświadczamy pomocy, bo wszyscy tu kupują jedzenie w biedronce :-(
    My reaktywowaliśmy chlebowy piec jako jedyni w dalekiej okolicy i trzeba było do wszystkiego dojść metodą prób i błędów, lecz na szczęście wiele tych błędów nie było. Za czwartym razem zaczęliśmy piec "czuć" i "rozumieć" :-) Każdy piec jest inny i wypiek w każdym wymaga indywidualnego podejścia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za tę pouczającą lekcję teoretyczną, bo własnie mam w zamyśle nabyć/zbudować chlebowy piec i wszelkie wskazówki są niczym złoto :)
    Zazdroszczę Wam posiadania mądrej Starszyzny, od której wiedzę dawną można czerpać garściami.

    OdpowiedzUsuń