2 lipca 2012

Sianokosy

I pojawiło się okienko w chmurach na trzy dni, i sianokosy zostały dokonane (dzięki sołtysowi bobrowej wsi), a na drugi dzień siano zebrane, skostkowane i zwiezione pod dach, już przy pomocy innych rolników i ich maszyn (jeden z nich sam się zgłosił do pomocy, kolejny powód do wdzięczności). Nie szło skosić całej łąki, tak jak dwa lata temu, ale mała strata, bo rosnąca w okolicy Brodźca trawa, pełna bagiennej roślinności i kaczeńców nie smakuje kozom, w większości to siano wyrzucały ze żłoba sobie pod nogi. Swoich sił przy zwózce (załadunku i rozładunku) popróbował też nasz nowy sąsiad z wioski za lasem, i przeżył małą traumę. Ale wytrwał do końca, czyli samego wieczora, i to się liczy.
Posiedzieliśmy potem trochę na tarasie przy zwyczajowym poczęstunku do buteleczki, słuchając żartobliwo-fantazyjnych opowieści "dziadka", który pomagał zwozić i okazał się najwytrwalszym i najsilniejszym pracownikiem (mimo niewielkiej postury oraz wiekowości). I miałam okazję przekonać się, że komary jednak zdołały się odrodzić i kąsają jak dawniej.
Pogoda wytrzymała do wczorajszego wieczora. Ania zdążyła, przy pomocy Sławka z naszej wioski zwieźć jeszcze na pace samochodu resztę pozostawionego na łące siana, które się rozsypało przy ładowaniu i zmagazynować w garażu.
Uff, udało się znowu bez kropli wody niebieskiej w trakcie, dzięki ci Panie Boże.

1 komentarz:

  1. Ciesze się niezmiernie, ze udało się Wam zwieść siano do stodoły bez kropli deszczu. Teraz juz pewnie jest spokojniej, gdy ma sie zapasy (przynajmniej część) pod dachem...

    OdpowiedzUsuń