24 listopada 2024

Ciurkanie


Nie sugerujcie się  powyższym zdjęciem, bo jest sprzed... Ścichapęk napadało białe i trwa, przy lekkich nocnych przymrozkach. I tak nagle kran zasyczał, zakrztusił się, znów zasyczał i ucichł. Dobra, poczekajmy, jest kapka w czajniku odłożona i wiaderko napełnione dla kóz, trochę zlewek do spłukiwania toalety też się znajdzie. Przecież nieraz bywało... Aha, akurat kurier przywiózł paczkę, a w niej dwa zamówione w jakimś natchnieniu wiaderka metalowe. Bo stare jedno straciło szczelność, a drugiego nie starcza do jednorazowego napojenia.

W światku ezo- modne jest sformułowanie: "wszechświat daje sygnały"... Teraz już wiem, że te wiadra to była sygnalizacja wszechświatowa.
Odłożyłam na bok zmywanie, kubki pobrudzone, łyżki, miski, garnki, wróci woda, to pozmywam. Na szczęście, wczoraj zdążyłam użyć zmywarki i jest zapas czystych naczyń. Gorzej z myciem. No, raz można przyoszczędzić na myciu zębów i prysznicu wieczornym, jakoś to będzie. 
Anna w nerwach włączyła pralkę. Krzyknęłam:
- Zwariowałaś, babo!? Nie ma wody!
Trzeba było wyłączyć z kontaktu, machina stanęła nim się na dobre rozbujała.
Zerknęłam oczywiście w gwiazdy. Tak jakoś po 13 godzinie. Znalazłam w horoskopie odpowiednie sygnifikatory, zmierzyłam odległości w stopniach, zamieniłam na czas i wygłosiłam ze zdziwieniem: Siedem godzin? Tak, woda wróci wieczorem tak jakoś koło 20... I po przerwie, żartując: A może siedem dni?

Powiem wam, dziwnie się robi, gdy w żyłach domu nie krąży woda dostępna na każde zwołanie. Nawet jak wydaje się wszystko pod bieżącą kontrolą. Tak jakby coś się czaiło w przyszłości nie do ogarnięcia, niepokój.
Anna pojechała do sklepu po wodę, ale nie było już w sprzedaży piątek, kupiła tylko kilka litrówek, wodociąg stanął przecież w całej gminie. Napaliłam pod płytą, ale ze względu na możliwość przegrzania rur dopływowych do bojlera wygasiłam szybko ogień. Miałyśmy tego dnia ruszyć piec c.o. ale odłożyłam sprawę, do tego też jest potrzebny na początku dopływ i uzupełnienie wody w kaloryferach. Napaliłyśmy mocno w ścianowym, który nie jest zależny od wody w żaden sposób, ani od prądu.
- Siku robimy na dworze! - zakomenderowała Anna. - Reszta zlewek do spłukiwania musi być oszczędzana.
Przyszła wyznaczona przeze mnie i gwiazdy godzina. I cisza w kranie. Kuźwa, musiałam pomylić się w ocenie sygnifikacji, stwierdziłam. Dopuściłam jednak błąd oceny plus minus jeden stopień, który przy ruchu księżyca zmienia się na dwie godziny. Do tego Wenus też się zdążyła przesunąć. Nie liczyłam dokładnie sekund, które zamieniają się w minuty, wszystko "na oko". I gdy już oczy mi się przymknęły na zakończenie wielodniowej lektury Tolkienowskiego "Władcy Pierścienia" zabulgotało charakterystycznie w rurach. Oho! Jest. Zerknęłam na zegar. 22. Czyli jeden stopień pomyłki, który dopuściłam.
W łazience umyłam zęby, próbowałam nalać do wiadra dla kóz zapas na rano, ale woda prychała, kaszlała, rzęziła i ciurkała tak wolno, że zostawiłam sprawę na rano. Poszłam spać. Rano obudziła mnie Anna.
- Nie ma wody znowu...
Zajrzała w internet, na stronę urzędu, i tam wyczytała informację, wczoraj przegapioną, że "woda będzie włączona o 20.00 na jedną godzinę, a potem rano o 7.00, także na godzinę. Potem będzie włączana co 4 godziny na jedną godzinę, aż do usunięcia awarii."
Aha, jednak nie pomyliłam się wczoraj w ocenie czasu! Wodociąg włączyli o 20.00, ale nim woda doszła na naszą wioskę było dużo później, jak i szybko się skończyła. Tak, i dzisiaj o wyznaczonej 7.00 kran milczał.
- Trudno się mówi. Działajmy, kozy nie mogą stać o suchym pysku!
Udało się nam odtajać szlauch, podłączyć do pompy i nalać kilka wiader żółtawej, dawno nie ciągniętej wody z gruntu używanej zwykle do podlewania. Nie było łatwo, szlauch zamarzł z resztką wody w środku, trzeba było zagrzać resztkę cennej wody w czajniku, aby polać końcówkę i rozgiąć linkę. Przydały się też kupione wiadra. Ręce zamarzały, więc przyniosłam grube rękawice kuchenne. Kozy zaspokoiły pragnienie, acz mało chętnie, bo o tej zimnej porze lubią wodę podgrzaną z kranu, której brak. 
Wodociąg rozruszał się dwie godziny później i zdołałam pozmywać wczoraj odłożone kubki, sztućce i wszelkie "skorupy". Woda w kranie tymczasowo pozostaje, ale nauczka w pamięci również.

1 komentarz:

  1. A to ci heca! Dużo kóz do napojenia?
    U mnie na razie temperatury nie są jakieś mocno niskie więc woda do nalewania koniom nadal jest, ale za chwilę trzeba będzie zakręcić zawór, żeby nie zniszczyło rur. I wtedy codzienna siłownia z wiadrami z domu do stajni ;)
    Życzę powodzenia i oby woda już nie znikała! :)

    OdpowiedzUsuń