Pogoda nieco się wyklarowała, choć noce chłodne wymagają już napalenia po południu w piecu ścianowym (oprócz jak zwykle palenia pod płytą w czas gotowania obiadu).
Dynie zebrane z ogródków. W tym roku żadna nie udała się w ogrodzie permakulturowym, z braku świeżych wałów obornikowych (obornik poszedł na zasilenie pastwiska i sadu oraz grządek wzniesionych przy domu). Posiana w obejściu wzeszła i rozkrzewiła się, przynosząc wszystkiego pięć taczek plonu, większych i mniejszych twardych smakowitych owoców. Powoli, dzień po dniu wnoszę je po trochu na poddasze, gdzie mają miejsce uszykowane do leżakowania. Te najmniejsze, mniej dojrzałe lub uszkodzone idą na pierwszy rzut do zjedzenia. Czy to przez nas, czy zwierzęta. Hm, co roku ich mniej, a jednak nie odczuwamy braku. Zawsze starcza nam ich do wiosny, a nawet dłużej.
Oprócz dyni zebrane wcześniej zostały cukinie, kabaczki i patisony. Te ostatnie też częściowo mogą leżakować. Tymi pierwszymi napełniamy na bieżąco buzie razem z mordami i dziobami naszych współmieszkańców zagrody.
Kończą się papryki. Pepperoni z domieszką ostatnich pomidorów poszła w dużej ilości do kwaszenia w słojach. Kiedy dojdzie swego czasu zostanie przemieniona w sos paprykowy. Na krzaczkach pozostają jeszcze powolutku rumieniące się najmniejsze i najostrzejsze papryczki, których nazwy niestety nie znamy. Też będzie z nich sos.
Powstały już próbne pierwsze wyroby i powiem, że bardzo mi smakują. Choć nie trzymają standardu, to znaczy każda partia ma inny bukiet smakowy, mniej lub bardziej ostry, to są apetyczne i dodają charakteru potrawom.
Kapusta pekińska posiana w drugim rzucie jesiennym w gruncie i pod folią urosła znacznie tu i tu, ale również nie trzyma standardu. Jest bardziej zielona, niż ta, którą znacie ze sklepu i nie zwija liści, a w całości przypomina większą i wyższą wersję pakczoja. Jednak do potraw nadaje się jak najbardziej. Zrobiłyśmy próbnie z niej słoik kim-ći i wyszło jak trzeba. Zatem pakujemy teraz do większej kamionki, wraz z własną papryką i rzodkiewką, oraz czosnkiem. Zamiast zwyczajowo kiszonej o tej porze kapusty włoskiej.
Anna rozpoczęła działkowanie w pobliskim lesie sosnowym, przeznaczonym do wycinki. Walczy piłą i siekierką wraz z Andriuszą, naszym ostatnim pomagierem (Jary niestety żywota dokonał niespodziewanie w tym roku). Kozy dostają zatem jeszcze zielone gałęzie dębczaków i czeremchy do ogryzania z liści i kory i stopniowo przechodzą z pastwiskowej i jabłecznej na jesienno-drzewną karmę. Mleka już mniej, przerabiam je na twaróg, zjadany prawie na bieżąco i jogurt, oraz dokarmiam nim psie i kocie gębusie. Piwniczka zapełniona żółtymi serkami na całą zimę.
Czeka jeszcze do wykonania wywózka obornika z koziarni, już lekko wszczęta. I właściwie będzie można zwinąć żagle i w domowych pieleszach się skrywać.
Ja po pracy astrologię zgłębiam i w snach moce przodków i przodkiń mnie odwiedzają...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz