Były trudne chwile przez upały i suszę, która całkowicie wypaliła pastwisko. Kozy, wściekłe z niezaspokojonego apetytu dawały się we znaki, znikając w buszu, i wymuszając wielogodzinne spacery z nimi, w celu kontroli, aby gdzieś w szkodę nie weszły. Bo przecież zboża i uprawy na polach jeszcze.
Od czasu jednak, gdy zaczęło wreszcie padać, zrazu słabowicie, ale ostatnio całkiem porządnie, ziemia dostała odpowiednią ilość pomocy z nieba i trawa w zagrodzie zaczyna powolutku odrastać. Na tyle, że kozy spędzają tam kilka godzin dziennie bez ucieczek. Niemniej na spacer też trzeba się od czasu do czasu wybrać, aby pragnienie zielonego zaspokoić.
Były już zbiory porzeczek. Mimo suchej wiosny jakoś okazało się, że nawet w sumie obrodziły kapkę lepiej, niż w zeszłym roku. Jednak czarnych było mniej, za to rezultat podbiły porzeczki czerwone, i przede wszystkim białe. Które uginały się do ziemi pod ciężarem owoców. Rosną w ogródku przy domu, gdzie mają cień w razie upału i są systematycznie podlewane.
Zrobiłam trochę galaretki porzeczkowej, soków i reszta poszła na wino. Kilka gąsiorków pyrka pracowicie. Czyli zapasy witaminek zostały uzupełnione.
W ogródku zielenina rośnie bujnie, dynie kwitną i rozrastają się wszerz i wzdłuż. Zioła również. Bób już został zjedzony, zaczęła się fasolka jako przystawka. Jarmuż i sałata w zamian za szpinak. Pomidory spowolniły dojrzewanie z racji chłodów i zachmurzenia. Za to dojrzewają systematycznie ogórki i mamy ich do woli. Sezon ogórkowy rozpoczęty zatem.
Poza tym były nowe lęgi. Kolejna partia indycząt poszła na swoje. Gąsięta mają się dobrze i zaczynają obrastać w pierwsze piórka. Kurczaki dawno samodzielne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz