3 listopada 2025

Linienie

Oj, spojrzałam w kalendarz i zdumiało mnie samą, jak długo nie odzywam się na tym blogu (zresztą na innych też). Może dlatego, że zmieniam skórę? Bo jak inaczej nazwać proces, który się we mnie odbywa, jak nie wylinką? 

Lato było znośne i druga jego część była całkiem do rzeczy, pogodna, ciepła, nie skwarna. Jesień przyszła spokojnie, kilka razy chwyciły niewielkie przymrozki, ale zdążyłyśmy zebrać z ogrodu wszystkie płody ziemi, a więc cukinie, dynie, buraki oraz zielone liściaste aromatyczne zioła, w rodzaju bazylii, czy pietruszki, które ususzyłam i stosuję jak zawsze w kuchni. Kupiłyśmy nieduży zapas ziemniaków na zimę i owies dla kóz. Uzupełniłam zapasy soku pomidorowego, jednak w tym roku z pomidorów kupowanych na targu, bo nasze - w gruncie - zostały po prostu zjedzone na bieżąco. 

Pierwsze wrażenia z wiosny, gdy z racji zimna nic nie wschodziło bardzo długo, paniki ogrodniczki Anny, że nic się nie uda, nie potwierdziły się. Pogoda na tyle się unormowała, że w końcu rośliny wzeszły, zakwitły i zaowocowały, choć niektóre gorzej niż zwykle (jak np. ogórki, których starczyło tylko na bieżącą konsumpcję i tylko raz czy dwa zrobiłam z nich małosolne). Jabłonie zakwitły, ale zmarzły co do jednej, aż dziw, bo miały rok niekwitnienia, więc teraz ciekawe, co będzie w przyszłym, zdecydują się, czy nie. Są już stare i żadnej ich decyzji nie wykluczam. Porzeczki, czarne, czerwone i białe jak najbardziej się udały i wspomogły zapasy zimowe. Także świdośliwy było na tyle dużo, że spróbowałam z niej zrobić dżem. Wyszedł sok z ciekawie smakującymi owockami, słodki z natury na tyle, że właściwie nie wymaga dodatku cukru, no, może troszeczkę. No, i maliny, jakie również pozamieniałam w soczki, które najbardziej Anna lubi jako dodatek do herbat różnych rodzajów. I w nalewkę także, tak odrobinę. 

Udało się nawet zrobić trochę żółtego sera, w co już zwątpiłam. 

Zdechła gusia Pulcheria. Wiekowa już była, chyba przekroczyła 10 lat życia. W zamian więc - bo na podwórzu zrobiło się jakoś "łyso" - dokupiłyśmy parę białych rocznych kaczek, Kakusia i Kasię. Szybko oswoiły się z parą indyków i z nowym miejscem, i już poprawiają mi humor swoim kaczym chodem i inteligentną kontaktowością.

Poza tym wynajęłyśmy firmę drwali, która fachowo podcięła wielkie konary drzew rosnących przy domu i grożących awariami w razie przypadków pogodowych. Z jawora, dębów, akacji, brzozy. Zrobiło się z tego spore źródło opału, które trzeba jeszcze pociąć i porąbać na drobne, bo niektóre konary grube były jak pnie. 

To tyle okoliczności dotychczasowych. O mojej wylince powiem, że idzie powoli, ale pozytywnie. Przygotowuję kolejną książkę do druku.