Zaraz po wejściu Słońca w znak Skorpiona zmieniła się pogoda. Zapanowała zimna wilgoć, powszechne pleśnienie i gnicie zrzucanych letnich szat przez Mać przyrodę. Rdzawo-żółty liść zbrązowiał i chybcikiem zaczął opadanie, spadła temperatura w nocy, a poranki do samego południa zasnuły się gęstymi tumanami mgły. Które kozy przeczekują w oborze, bo boją się mgły i nie lubią mokrych raciczek maczanych w zimnej rosie na pastwisku. Niewiele już mają do robienia na pastwie, choć potrafią się pracowicie raczyć uschłymi badylami, wiechami i kiściami nasion traw i chwastów, znajdują jeszcze niedojedzone gdzieniegdzie usypy żołędzi pod takimi, jak ten na powyższym zdjęciu dębami, których kilka wokół naszego obejścia rośnie. Bardzo lubią żołędzie, żarło wysokoproteinowe, powodujące, że dają mleko tłuste i mocne.
Mleka więc wciąż dostatek, aż jestem tym nieco już znużona. Bo zapas serów żółtych poczyniony został dostateczny dla nas, twaróg przerabiam na ruskie pierogi, kluski z ruskim nadzieniem, awanturkę, sernik, placki z serem, a resztę smażę na serek topiony z kminkiem albo zamrażam. Na szczęście zaobserwowałyśmy rosnące brzuchy u kilku kóz, zatem może zaszły w ciążę niepostrzeżenie, w tzw. "cichej rui", która ponoć w tym roku masowo się wydarzała w hodowlach. Wiem-ci to z grupy dyskusyjnej hodowców krętorogiego bydełka. Są pod obserwacją i codziennie patrzymy, czy płód się nie ruszy w brzuchu, potwierdzając podejrzenie. Brzuchy zaczyna być widać po połowie ciąży, więc jest jeszcze trochę czasu na udój, ale trzeba czuwać i powoli zmniejszać własną korzyść. Której dostajemy jednak wystarczająco na nasze potrzeby.
Ponadto zaczął się czas opozycji planetarnych na niebie i zaczęło bujać naszym życiem codziennym, jak to w takich razach się przytrafia. Padł internet i naprawa łącza trwała 5 dni. Technik przyjeżdżał dwa razy, dyskusji z AI i żywymi konsultantami było co niemiara, aż w końcu pomogła wymiana modemu na taki nowszej generacji. Technik stwierdził brak synchronizacji z sygnałem, swoim cudownym sposobem, badając sprawę przy odpiętym kablu do komputera. Gdy Anna próbowała mu to powiedzieć, przerywał: "Słucha! Nie gada! Tu się nic nie poradzi!". I rzeczywiście miał rację, do czego doszła, włączywszy kabel, gdy już odjechał, ustrojstwo zamigotało przez chwilę i zlało nas na nowo. W końcu pojechała do salonu w drugim powiecie, siemiatyckim (w naszym powiecie salon ponoć istnieje, ale nie ma żadnych namiarów adresowych w sieci, a podany telefon już dawno jest nieaktualny, odzywa się tylko zmęczony głos nowego właściciela numeru, "tak, wiem, znam sprawę, salonu już tu nie ma, numer nieaktualny") i przywiozła nowy modem. Który zadziałał rzeczywiście sprawnie od pierwszego włączenia, za to nie można wyłączać wi-fi przez 10 dni. "Czyli jesteśmy na stałym podsłuchu" - stwierdzam, jako badaczka teorii spiskowych. "W razie czego mów do mnie na migi".
Po tej akcji pojawiła się awaria wodociągu, która trwała całą noc, ale wciąż są jakieś prace i zaniki wody w kranie. A to jeszcze nie koniec tego, co szykują planety.
Poza tym ściągnęłyśmy furę gałęzi i pociętych pni jabłoni z sadu i kilka brzózek na ugorze, Zwiozłam też taczką wcześniej pocięte kawałki z drzew połamanych zimą na kaczym dołku, głównie sosna, ale też trochę grabiny i okazało się, że drewutnia sama się zapełniła.
Wiem, że już palicie w c.o. w większości, albo wam palą, gdy mieszkacie w bloku. U nas wciąż starcza popalić 2-3 godziny przysłowiowym "chrustem z lasu" pod płytą kuchenną, nagrzewającą ściankę kaflową między kuchnią a pokojem oraz bojler z wodą. Anna zabawia się teraz naturalnym farbowaniem i na płycie stoi wielki gar parowy, zwiększający "powierzchnię grzewczą". Na wieczór przymykamy drzwi do drugiej, dziennej części domu i to ogrzewanie całkowicie wystarcza do następnego dnia. Trzeba jedynie zadbać, aby przynieść drewno wcześniej do wyschnięcia, bo o tej jesiennej porze nasiąka na dworze wilgocią choćby tylko od mgły i rosy, niekoniecznie musi padać deszcz.