Zdjęcia będą, ale za chwilę Nie Wiadomo Jaką. Są kłopoty z zapchaną pamięcią komputera i zdjęcia zdoić się nie dają. A czasu na realizację, jak to na wsi o tej porze, takich wirtualnych, czyli nieprzydatnych i niepraktycznych kompletnie fanaberii wciąż brakuje.
Dzisiaj zrobiłam pierwszą w tym sezonie goudę, a wymaga to skupienia, aby rytuał prawidłowo odbyć. Bo robienie sera to jest rytuał. I już nawet zbierają mi się w głowie skojarzenia i porównania. Także uwędziłam pierwszych siedem serków, dymem z drewna śliwowego. Przyznaję, dobrze i wygodnie wędzi się w nowej wędzarce. O wiele lepiej, niż w poprzedniej, tamtej skleconej ze starego ula i kawałka blachy z kilkoma cegłami. W tej nowej, rozpalam jak w każdym innym piecu i dokładam co pół godziny wcześniej przygotowanym do celu drewnem. Co godzinę zmieniam położenie serów, na odwyrtkę, i tak przez cztery godziny.
Twarożek znika w naszych brzuchach, na śniadanie, obiad i kolację. Raczą się nim także kurczęta.
Ledwie zaś poradziłam sobie z serowarzeniem, już trza było za siekierkę chwytać i do lasu maszerować. Zniosłyśmy z Anną większość zalegających jeszcze w lesie pnio-czubów sosnowych na jeszcze jedną kupę przy drodze. Szu szu szło się po mchu. Bzyk myk bzyk krewniaczki kuzyneczki gwizdały w uszach, kąsały w szyję i głowę mimo czapeczki. Puk trzask prask łamały się patyki i gałązki odrzucone rozrzucone na ścieżkach pomiędzy drzewostanem pod nogami.Obutymi w markowe Puma adidasy zakupione w pamiętnym roku 2001, wciąż są przydatne, choć straciły estetyczne walory. A co tam w lesie! Są idealne. Patrzę swoimi tu-tejszymi oczy-ma i nikt nie widzi, nie ocenia. To jest TO-TERAZ. I już. I kropka.
A na zakończenie dnia (Anna ze swej strony pasła kozy tu i ówdzie, jak ja dokarmiałam kaczęta i kurczęta, koty i psa) wykonałyśmy urządzenie nawadniające w folii dwojakiego rodzaju. Pierwszy to butelki foliowe po wodzie i coli podziurawione rozlicznie końcem haczyka maczanego w ogniu, wkopane w odpowiednich odstępach, wlana do nich woda ma nawadniać rośliny od korzeni w czas suszy, no to wkopywałam byłam. Drugi to wkopany w pogłębiony rowek wąż przesiąkliwy wijący się w trzech i pół splotach, no tu wykopywałam rowek, a Anna zakopywała w nim węża. Ręc-oma swymi własnymi.
I tak dokonałyśmy końcowego obrządku, czyli zdojenia kóz i zwołania drobiu. Także kaczego, do swej zagródki w oborze.
No, i można napić się wreszcie, na przykład herbaty, kawy, wina, piwa, drinka może. Ale najbardziej to oczy się mrużą i same sklejają, jak tym kurczaczkom pod lampką zapaloną, pod którą grzeją się jak pod kwoką w pudełku.
Jutro taki sam pracowity dzień. O, nie nie taki sam, bo za każdym razem jest INACZEJ!
Myślę że nie jeden by się popłakał gdyby miał tak harować dzień po dniu jak Wy, a Wam taki rytm życia chyba sprawia przyjemność...
OdpowiedzUsuńbo to wolność daje tyle przyjemności :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Was pracowite Kobity...marzę o takim zyciu jak Wasze, i być może w najblizszej przyszłości zrealizuje swoje marzenia :)
OdpowiedzUsuń