Ogródek woła, obornik do wywiezienia, podłoga na poddaszu żąda zakończenia, a nami rządzi... piła.
Mamy taką jedną nową starą (tj. używaną), poręczną, nadającą się dla kobiecej ręki i typu pracy, którą ma wykonywać (żaden wyczyn drwalski, a sadowo-ogrodowe przycinki). Iwanowi i specowi na wiosce udało się ją odpalić i wyregulować, ale jak się okazuje - zgrać się z maszyną nie jest tak łatwo. Na zimno Annie nie udaje się odpalić. Czekała zatem kilka dni na sąsiada, aby wspomógł męską ręką. Dzisiaj zatem, ledwie go zobaczyła, pobiegła z narzędziem, prosząc o pomoc.
Hm, sąsiadowi, mimo męskiej ręki nie udało się odpalić. Ale Annie, przy sąsiedzie, i owszem.
A jak już odpaliła, wbiegła zaaferowana do domu, od fejsbuka i porannej kawy mnie oderwała, strasząc, że piła wystygnie, jak się będę dłużej grzebać, zatem co miałam robić? Kawę niedopitą zostawiłam, komputer wyłączyłam, nałożyłam czapeczkę i z siekierkami w garściach do lasu za nią poszłam. Na działkę.
Piła, rozgrzana, odpaliła bez problemu, choć Ania nieco nerwowo sobie z nią poczynała, jak normalnie na początku jest z każdym narzędziem, zatem została użyta do przecinania pni na mniejsze części, aby je można było łatwo wynieść spomiędzy drzew na skraj drogi. Co jakiś czas gasła jednak. Okazało się, że ma dość nieduży zbiorniczek na paliwo i trzeba go często zasilać, również zawołała więcej oleju, a ze dwa razy przegrzała się, zwyczajnie. Ale udało się przeciąć większość pni zalegających, i następną pracą będzie ich wyniesienie spomiędzy drzew na stos.
Po wykonaniu owej pracy leśnej z rozpędu wyciągnęłyśmy krajzegę i Anna pocięła trochę zalegających żerdzi na podwórzu ze zbiorów jesiennych i starszych.
Tu muszę dodać, że tegoroczna zima pożarła nam półtora daszka drewna (tj. jedną i pół drewutni) i teraz właśnie zaczęłyśmy uroczyście uzupełniać zapasy. Anna cięła, dowoziła pocięte na taczce, zrzucała, a ja pod daszkiem układałam w pocie czoła owe bierwionka w zgrabne ścianki.
W międzyczasie kozy buszowały po podwórzu i ogryzały przywleczone z lasu (za zgodą leśniczego) gałęzie iglaste.
Tak nas to umęczyło, to i wiosenne powietrze (upojne, hehe), że ledwo żywe wylądowałyśmy w domu, już bez siły, aby kontynuować dorabianie podłogi na poddaszu. Już tylko obrządek, karmienie psa i kotów, kąpiel i prysznic (na tyle starczyło zagrzanej moją ręką wody cegiełką), i uff, piwko i internet. A w nim ludzie.
Kawał mi się przypomniał: Majster na budowie piły znaleźć nie może, mówi do pomocnika: "no gdzie ta stara piła?!" Przechodząca obok kobieta oburza się: "Gdzie piła, tam piła, ale za swoje, ale żeby od razu STARA???!!"
OdpowiedzUsuńpzdr.
A.
Chciałabym tak piłą operować, nie raz jest taka potrzeba, ale jakoś budzi we mnie strach, piła odbija, od razu widzę przeciętą nogę, rękę ... może dlatego, że kiedy budowaliśmy dom, jeden fachman docinał belkę dachową, stojąc na dyndającym pieńku; piła odbiła, uderzyła go w twarz; kiedy przyjechaliśmy po pracy, siedział z zakrwawioną szmatą przy twarzy, myślałam, że zemdleję tam pod tym dachem, pojechaliśmy z nim do szpitala, oko uratowane; strasznie boję się piły, dlatego podziwiam Anię; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMario, znam takich pilarzy, którzy z ostrożnością są na bakier, do czasu. Ja jednak akurat tutaj nie boję się tego rodzaju wypadku.
OdpowiedzUsuńKobiety są ze swej natury ostrożne, w używaniu wszelkich mechanizmów. Może dlatego, że nie traktują ich jak przedłużenie własnego narządu. ;-)
Pozdrawiam, ES