3 kwietnia 2013

Psi ratownicy

W noc wielkanocną, z poniedziałku na wtorek miałyśmy niespodziewane zajęcie fizyczne. Gdyby nie ono pewnie dalej zagłębiałabym się w smętku zimowym. Tymczasem los wymyślił nagły wypadek. I trzeba było działać, nie kwękać. I teraz widzę, że nagły przypływ adrenaliny to jest to, co wyrywa z depresyjnych nastrojów najlepiej.
Zacznę od tego, że mamy zgromadzone od początku budowy żerdzie sosnowe, dębczaki i stare belki, jeszcze do czegoś zdatne, na stosie, z przekładkami ułożonym, na jednym boku ziemianki przy chacie. Część poszła na płot, część jeszcze się ostała do łatania ogrodzenia w sadzie, część czeka na jakieś przeznaczenie nadal. Tymczasem psy w ciągu letnich pór wygrzebały sobie pod nim sporą jamkę, wilczą norę, w której kryły się w upał w czas jakiegoś stresu. Psi schowek, dający im poczucie bezpieczeństwa i wygody, z braku psiej budy na podwórzu.
I otóż wzmiankowanego późnego wieczora, no, było już ok. 23 godziny, podczas wieczornego siku Koli przyszło do głowy zajrzeć do swojej jamki. Dziura była niewielka i teraz oblodzona. Psisko zjechało w dół łatwo. Ale wydostać się nie potrafiło w żaden sposób.
Kiedy nie wracała na wołanie zaniepokoiło nas to. W końcu kilka razy zapiszczała smętnie, dając znak, że jest i gdzie jest. Trudno się mówi. Awaria na całego! Ubrałyśmy już na piżamy ubrania wierzchnie i poszłyśmy psu na ratunek.
Sprawa okazała się gorsza, niż przypuszczałyśmy. Trzeba było zwalić cały stos, począwszy od czubka, odrzucając żerdzie i belki, aby dostać się do dna i usunąć choć ze dwie belki, blokujące zbyt teraz ciasne wyjście z jamy.
O ile cienkie żerdki wierzchnie jakoś szybko dały się przesunąć i odrzucić dalej, to te niższe okazały się mocno przymarznięte do podłoża, i trzeba było użyć siekiery, aby je wyłamać.
W tym czasie Kola skamlała cichutko i uspokajałyśmy ją pocieszeniami, że już niedługo, niedługo, choć czuć było, że pies jest nieźle wystraszony. My zresztą także.
Ze dwa razy obsunęła mi się noga i wpadła do jamki, pokaleczyły mnie krzaki obrastające ziemiankę, ale w amoku pracy ratunkowej nie czułam tego, dopiero później znalazłam na sobie zadrapania i siniaki.
Na koniec odkryłyśmy, że ostatnia dolna, najszersza stara belka ze starej stodoły nijak się nie da oderwać od zmarzniętej gleby. Ani przerąbać, ani przeciąć piłką ręczną. Anna wyciągnęła zatem przez okno domu przedłużacz, lampkę oświetlającą (bo właśnie zgasły były lampy słupowe na wiosce) i przyniosła piłę elektryczną.
Jamka była na szczęście rozległa pod spodem i Kola zdołała się odsunąć na bezpieczną odległość, gdy Anna rozpoczęła piłowanie. Przecięła belkę w dwóch miejscach i wyciągnęłyśmy klin. Zestresowana, ale ucieszona Kola natychmiast pokazała łeb w dziurze. Wyciągnęłyśmy ją z pułapki wręcz za uszy...
Ufff.
Zeszło nam z godzinę, albo i więcej, na tej absurdalnej robocie w środku nocy. Ale wszystko się szczęśliwie dla wszystkich skończyło, dzięki Bogu.

A poza tym także w ów Poniedziałek Wielkanocny, w dzień narodziła się dwójeczka koźląt. Powiła Kazia, szefowa. Dorodny, bardzo ładnie umaszczony koziołek i nieco drobniejsza od niego kózka, także alpejskiego umaszczenia.
No, a dzisiaj znowu pada śnieg...

3 komentarze:

  1. no to była przygoda...dobze ,że się pozytywnie zakończyła...

    OdpowiedzUsuń
  2. Psy to maja pomysły takie numery wywijać heheh Miałaś niezła pobudkę z letargu zimowego hih ale fajnie że się dobrze skończyło. Gratuluję koźląt ładny prezent na Wielkanoc :) Pozdrawiam u nas też pada śnieg i nic nie idzie ku lepszemu, ptaki trzeba dokarmiać słoniną ziarnami i jabłkami bo biedne zaznały szoku jak przybyły na zimową wiosnę .

    OdpowiedzUsuń
  3. Co ten pies szukał w tej norze po nocy? Oj te zwierzęta-z nimi nigdy nie jest nudno...

    OdpowiedzUsuń