Prawosławna Niedziela Palmowa od rana w deszczu i chłodzie. Ponieważ psia pogoda kazała nam zagonić drób do kurnika i kozy przytrzymać w oborze na sianie, same na spokojnie zabrałyśmy się za inne czynności całkiem niedzielne. Co prawda tutejsi znajomi, chętni wcześniej, wycofali się z zamiaru wizyty, żeby sobie grzbietów nie przemoczyć w drodze na rowerach, ale i tak wytrwałyśmy w zamiarze użycia dzisiaj pieca chlebowego i "zrobienia" piekarni.
Anna zarobiła ciasto na chleb i drożdżowe według przepisu znajomej znad morza (dziękuję Basiu, okazało się bardzo smaczne i apetycznie żółciutkie), a ja starłam całą michę ziemniaków, i przygotowałam babkę ziemniaczaną w wersji wegetariańskiej, tj. zamiast boczku, słoniny czy kiełbasy, na ogół praktykowanej po podlasku dodałam dużo cebuli i pokrojony w kostkę żółty ser kozi.
Potem nabiłam chlebówkę drewnem sowicie, aż za dobrze, jak się okazało na koniec, wypaliłyśmy całą komorę suchutkiego drewna i właśnie pod koniec wypalania niespodziewanie zjawili się goście, zapowiadający się na jutro, a nie dzisiaj, w drodze spod stolicy do Białowieży.
W chatce dziadka było już cieplutko i przytulnie. Szybko wygarnęłyśmy starą kociubą żar z pieca pod płytę, i Anna wstawiła trzy brytfanki chleba, blaszkę ciasta i blachę z babką ziemniaczaną. Wsio się wyśmienicie zmieściło i jeszcze były luzy w komorze.
Ciasto upiekło się w jedną chwilę, nieco dłużej trwało z resztą, ale w przeciągu 40 minut wszystko już było gotowe, pachnące, wyjęte z pieca, chleby rumiane i parujące, ciasto drożdżowe jedzone i babka dzielona na talerze. Wyszła nieźle, pierwszy raz próbowałam wersję dla jaroszy. Choć rzeczywiście, tak jak mówiła nam wcześniej sąsiadka, jest kłopot z przypieczeniem dna, które w mięsożernej wersji smaży się odpowiednio na słoninie, olej na dnie nie daje jednak potrzebnej temperatury. No, wciąż się człowiek uczy i zdobywa doświadczenie. W międzyczasie, żar wygarnięty z chlebowego pod płytę pozwolił jeszcze dodatkowo zagotować wodę w czajniku na herbatę.
I tak nam zeszło popołudnie, na kulturalnej i wesołej rozmowie o tym co na świecie i w ogóle. Goście obejrzeli kózki na koniec i ruszyli w swoją drogę do białowieskiego miejsca mocy.
A my do obrządku, jak zawsze.
Tymczasem jednak deszcz ucichł i zrobiło się jakby cieplej. Rozejrzałam się po świecie i ujrzałam cud rozwijających się w oka mgnieniu liści brzóz i krzewów wokół, trawa zieleńsza, niż wczoraj. Ot, i palmy zakwitają w zgodzie z ruskim kalendarzem, widać jak na dłoni.
Boże! jakie macie cudowne życie...ten chleb i drożdżowe i babka...deszcz też jakby inny..
OdpowiedzUsuńdedykuję Wam wierszyk mojego autorstwa na dopełnienie tej cudownej niedzieli
Letni Deszcz
Wsłuchaj się w letni deszcz...
On zbiera rozsypane myśli,
Uspakaja rozszalałe serca
Ten męski pierwiastek,
Nasienie przenikające w głąb ziemi
Rozbudza uśpione życie
W jednostajnym rytmie
Nuci melodię tworzenia
Rozkoszą napełnia wyschnięte łono
Przynosi ulgę letniej udręce
I zmywa ciężar trudnego dnia
Pozwala odpocząć...
nie wiem jak moja mam piecze babkę ale na pewno na dole nie ma słoniny...
OdpowiedzUsuńzawsze ma cudownie przypieczoną skórkę z każdej strony i od dołu też...
a wiesz jak nazywają ( bardziej przy granicy z Białorusią ) taki przypieczony kawałeczek czegoś ? pryharka ...jakoś tak ...
oj smaku mi tylko narobiłaś...
ale klimaty ...a ja w mieście no prawie...
OdpowiedzUsuńU nas też deszcz przyszedł i nie pozwolił wybyć na działkę, by oczy zielenią i kwieciem nacieszyć, ale i też niespodziewanego gościa mieliśmy :)
OdpowiedzUsuńTylko robienie chleba sobie odpuściłam, bo jeszcze dwa bochenki w zamrażalce leżą, a połowa jeszcze sobie w chlebaku odpoczywa, więc zrobiłam sobie wolne. A ciasto... cóż... rzadko u nas na stole się pojawia, bo ze mnie marny cukiernik :P
Joanna, chodzi o tłuszcz wytapiający się ze słoniny bądź boczku, dodanego do ziemniaków. Tutaj tego nie ma. Pozdrawiam, ES
OdpowiedzUsuń