23 stycznia 2017

Siedem lat

Gdzieś tam przeczytałam, że najwięcej pracy na zagospodarowanie się na włościach zabiera pierwsze 7 lat. Po tym czasie gospodarstwo zaczyna działać mniej więcej jak w zegarku i już tyle energii i uwagi nie pochłania. Można zająć się rozwijaniem jakiegoś hobby.
Przyznaję rację! Tak jest. Nie inaczej.

Od osiedlenia się naszego w kresowej zagrodzie minęło w maju zeszłego roku okrągłe 7 lat.
W tym czasie wiele się wydarzyło. A najbardziej intensywne były pierwsze 3 lata. Oto wykonane wtedy prace: ogrodzenie działki siedliskowej, budowa obory i stodółki, remont i rozbudowa domu wraz z piecami kaflowymi. Potem budowa altany, pieca chlebowego, ogrodzenie sadu i pastwiska dla kóz. Następne w kolejnych już latach było ogrodzenie ogrodu permakulturowego i budowa grządek. Pierwsze nasadzenia. Budowa kurnika z paszarnią. Nauka pszczelarstwa, to wcale proste nie jest i wciąż miodu, poza tym, co na spróbowanie dla siebie, nie było.
W tym czasie dokonała się zmiana samochodu, na równie stary oraz zakup przyczepki.
Hodowla szła różnie, choć dziękować Bogu, zdrowo i bez awarii. Utrzymuje się na stałym poziomie, ni mniej ni więcej, bo taka jest "przepustowość" gospodarstwa. I naszych sił oraz ambicji.

Po kilku latach, może po owych trzech magicznych na początku, już nie dam rady wrócić pamięcią, gospodarstwo zaczęło wychodzić w rocznym bilansie na zero i tak jest do tej pory. Czyli zarabia na podatki, ubezpieczenia, prąd, gaz, opał, wodę, ścieki, śmiecie, telefon, internet, paliwo, wszystkie zwierzęta zarabiają na swój wikt i opierunek oraz karmią nas przez cały rok. Dając w ramach zapłaty za obsługę: mleko, jaja, mięso, sery. I dokładając się nawozem do prosperowania ogrodu na całkowicie jałowej ziemi ostatniej klasy.
Powoli ta leśna, piaskowa ziemia zaczyna przynosić plony. Poza starym sadem i jabłkami, nowy ogród - dynie, nieco warzyw i nowalijek, i trochę świeżo posadzonych dopiero owoców, truskawek, malin, porzeczek. Jak Bozia ochroni, będzie i miód. Niemniej od wiosny po zimę karmimy się głównie tym, co daje nam nasza ziemia oraz okoliczny las, w postaci jagód, ziół i grzybów.

To wszystko wymaga cały czas pracy i starania. Oczywiście. Choć, jeśli coś wejdzie w nawyk, to się tego nie odczuwa zanadto w kościach. A porównując z miejskimi wymogami, to nawet jest ździebko lepiej, od konieczności 8 godzin nudnej harówki przez 5 dni w tygodniu plus 2 godziny na dojazd do i z pracy, nie licząc koniecznych zakupów i sprzątania mieszkania. Choć w tym wypadku należy brać pod uwagę różnice. Praca w rolnictwie jest sezonowa, i gdy sianokosy, żniwa, wykopki, czy inne rżnięcie przycisną, to nie ma zmiłuj od świtu do późnej nocy. Za to zimą można dać sobie na luz i zmieścić się w kilku godzinach lekkich obowiązków dziennie (palenie w piecu, gotowanie, sprzątanie, karmienie zwierząt, z rzadka zakupy).

W sezonie konieczne jest codzienne przerabianie mleka na sery podpuszczkowe, twarogi, jogurt. Nowalijki, typu rzodkiewka, sałata, szczypior, cebulka, szpinak, bób, razem z pokazującymi się z czasem w większej ilości pomidorami i ogórkami, każą zjadać się systematycznie na świeżo co dzień. Warzywa z biegiem czasu trzeba w jakiś sposób przetworzyć, pomidory, ogórki, fasolkę, maliny, truskawki, tak samo jak agrest i porzeczki. Zimą jest co jeść! Jesienią trzeba zebrać ziemniaki, buraki i insze korzeniowe, no, i śliwki i jabłka, te, co prawda co dwa lata. Trzeba przerobić na dżemy, konfitury, susz, sok, wino i cydr. Naprawdę warto robić to samemu i nie liczyć na łatwy zakup w sklepie! Właśnie robiąc ten wpis popijam go kufelkiem własnoręcznie przyrządzonego latem i zabutelkowanego na zimę cydru. Po trzech latach prób, przyszła i wprawa. Częste picie soku jabłkowego pozwoliło mi się pozbyć piasku w nerkach i woreczku żółciowym. Kolejny zysk.

Nasze gospodarstwo jest naprawdę maleńkie i trudno je nazwać nawet produkcyjnym. Ot, nastawione jest nie tylko ideologicznym programem, ale i swoimi niewielkimi możliwościami, na ochronę życia. Naszego oraz zwierząt i roślin, które są pod naszą opieką.
Nie przynosi zysku, jeśli już o tym mowa. Daje jednak spokojne życie, bez strachu o to, że nie będzie czego do garnka włożyć, albo, że ktoś przyjdzie i wyrzuci za długi z mieszkania. Zwierzęta, które je stanowią, są szczęśliwe, syte, zdrowe, pod opieką. Są częścią zaklętego świata, którym jest zagroda. Wbrew pozorom ważną, o ile nie najważniejszą. Oprócz nas samych (wliczając zwierzaki, w tym psy i koty) karmimy przecież kilka osób w ciągu sezonu, nadmiarem produkcji, jajami, mięsem, mlekiem. Gdyby więc trzeba było to jakoś przeliczyć, to zapewne ów nieco ponad hektar przeliczeniowy ziemi (a kilka ha piasków i nieużytków) dałby radę zdrowo wykarmić i ogrzać rodzinę z kilkorgiem dzieci na pewno.
(Tu zaznaczę, że zupełnie nie wiem, jak to jest, gdy gospodarze są wegetarianami i gospodarstwo jest zorientowane tylko na roślinne plony, przypuszczam jednak z doświadczenia, że nie jest to łatwe, a na pewno dużo trudniejsze od utrzymywania także hodowli zwierzęcej).

W przeciągu owych siedmiu lat konieczne było też imać się nam innych zajęć. Od sitodruku i szycia toreb, po druk i sprzedaż książek. Z biegiem czasu nieobce nam się stało rzemiosło. Tkanie na krosnach, wyplatanie ze słomy, lepienie glinianych naczyń, szycie tego i owego. Te umiejętności ułatwiają życie na wsi, pozwalają samemu sobie radzić w wielu sytuacjach bez konieczności wynajmowania fachowca, a także od czasu do czasu zarobić choćby na potrzebny materiał, typu właściwie przygotowana słoma, glina, wełna.

Tego wszystkiego nie daje się jednak przeliczyć na koszty zrozumiałe dla mieszczucha. Który przywykł do brania pensji raz w miesiącu i opłacania swoich potrzeb, które inni załatwiają. Dlatego nie ma też zrozumiałego porównania zysków miejskich z tymi na wsi generowanymi. Dla niejednego mieszczucha proste porównanie cyfr oznaczałoby pewnie istną fantastykę. Bo nigdy nie dałby rady przeżyć za tyle w mieście. To jednak są jedynie papierki w ręku. Nie konkrety, które rodzi ziemia.

Po siedmiu latach wytężonego wysiłku, o którym przeciętny mieszczuch pojęcia nie ma, mogę nieśmiało powiedzieć, że zyskiem pracy na takim zorganizowanym gospodarstwie jest czas. Czas dla siebie. Na rozwój swoich zainteresowań i hobby. Latem oczywiście inaczej i zimą inaczej. I inaczej to wygląda względem miasta i potrzeb generowanych dla mieszczuchów przez miasto. I inaczej psychologicznie rzecz biorąc. Bo przecież nie ma pośpiechu, nerwowości, strachu. Jest rytm. Cykl. Pory roku.

Rozpisałam się. Ale to skutkiem noworocznej wciąż daty, w okolicach której robi się bilanse i plany oraz zimowego długiego wieczoru, który trzeba czymś zapełnić. Po dniu przyjemnie i treściwie spędzonym. Na przyrządzaniu kolejnej kilkukilogramowej porcji domowej kiełbasy z kminkiem, pieprznej i czosnkowej i smacznej kolacji z odrobiny pozostałości kiełbasianych z cebulką na patelni przyrządzonych. Oraz cydrem swoim popitych.

Jutro czeka mnie robienie pasztetu. Kolejne zapachy w domu!

15 komentarzy:

  1. Tak sielsko wszystko brzmi. Aż chętnie bym się zamieniła. marzę o takim codziennym bezstresowym rytmie o jakim piszesz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Cyt: Bo przecież nie ma pośpiechu, nerwowości, strachu. Jest rytm. Cykl. Pory roku.
      nerwowość = stres

      Usuń
    2. No, tak to zabrzmiało. sens jednak jest taki, że stres tez bywa tylko sezonowy i doraźny i jest dużo czasu na wyciszenie go. Zatem i lepiej się go znosi, gdy się pojawia.

      Usuń
  3. Wy (przepraszam za taki zwrot)7 lat, my 7 miesięcy.
    Nie ukrywam, moje 7 miesięcy, bardzo nie zmęczyły. Remont, spanie przez 80 dni w namiocie, bez łazienki i zakładanie ogrodu. Był moment,że zastanawiałam się czy o to mi chodziło. Mam Ewo pytanie do Ciebie. Czy wasze początki były równie ciężki, czy miałaś chwile zwątpienia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, było trudno, i to nawet 2 razy, bo osiedlałam się 2 razy na Podlasiu. 7 lat to mieszkanie w kresowej. Przedtem były jeszcze cztery w starej przewiewnej chacie. Nie 80 dni bez łazienki, ale 5 lat. Zmęczenie tak, ale nigdy nie zwątpiłam. Koziorożce patrzą do przodu, nie do tylu, może dlatego.

      Usuń
    2. Jeśli jesteś Strzelcem to sama wiesz jak, najlepiej. Nikogo nie pytaj jaka jesteś. Ty to wiesz najlepiej. Nikt nie da ci żadnego usprawiedliwienia.

      Usuń
    3. Ja wiem jak patrzy strzelec ;) i wiem to dzięki osiedleniu sie na wsi 9 lat temu ...

      Usuń
  4. U mnie było inaczej z tymi cyklami.Pierwsze lata totalny odjazd, praca czasami dzień i noc ,radość pomimo porażek, cóż młoda byłam.Potem przyszła rutyna,problemy osobiste nawet zniechęcenie.Teraz zaczęłam znowu cieszyć się swoją pracą, niezależnością, doceniam to co mam nikt mi nie mówi co mam robić, jem to co sami uprawiamy i chowamy.Nie jest łatwo, ale myślę, że życie na własnych zasadach jest tego warte. Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, więc wcale nie inaczej. Bo pracy było i jest nadal w bród. W tych czasach, gdy nie można wierzyć strukturom mającym nas ponoć ochraniać, tj. resortowi zdrowia, rolnictwa i żywności, czyli tak naprawdę nam samym w swojej zespolonej sztucznie masie, samodzielne gospodarstwo jest chyba jedyną możliwą enklawą zdrowego życia. Dla ludzi, zwierząt i roślin. Niestety. Te własne zasady to tak naprawdę prawdziwe ludzkie zasady, które daliśmy sobie wydrzeć, jako społeczeństwo.

      Usuń
  5. Napisane językiem życia. Piękne, gratulacje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam czytac relacje z Kresowej Zagrody i oczyma wyobrazni widze siebie w takim zyciu. Niesety widze tez jeden mankament- absolutne zakotwiczenie nie pozwalajace na okresowe podroze:(((

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknie napisane... dziekuję

    OdpowiedzUsuń