Dzisiejszy wpis BoskoWolnego, pt. "Postęp czy anomalia?" zastanowił mnie chyba tez tylko dlatego, że z okazji świąt (właśnie przechodzimy swoje doroczne odrodziny) wysiaduję więcej przy komputerze, niż zwykle. Autor podał kilka wniosków historyka na temat praw rządzących rozwojem tzw. poczucia własności i przywiązania do ziemi, jako środka produkcji i nie doszedł na ich podstawie do wniosków, skąd wzięły się współczesne przekonania i brak dążeń do zagarniania "gruntu" za wszelką cenę. I zadał pytanie: co w takim razie zastąpiło ów wielowiekowy atawizm w człowieku?
Myślę, że trochę brakuje we wzmiankowanym opisie wymienienia kilku zjawisk, dlatego pewnie i wniosek nie mógł się pojawić. W ubiegłym stuleciu zaszły ogromne zmiany klasowe, czy raczej hm... świadomości klasowej? (było nie było, nie lubimy Marksa, ale coś takiego istnieje w ludziach, więc czemu nie brać pod uwagę koncepcji najpierw przecenianego, a teraz chyba niedocenianego filozofa). Obserwuję tę rzecz na ludziach z wioski, odchodzącym pokoleniu chłopów. Przywiązanych do ziemi i dobytku, ciężko pracujących całe życie "na hroszy", bo nie na chleb, tego im rzadko brakowało. I tylko wtedy, gdy się lenili, albo był dopust boży akurat. Wychowywali swoje dzieci, za komunizmu, według wizji awansu społecznego, jaki im ustrój (nielubiany w niektórym szczególe) zaoferował. Czyli dzieci posyłali do szkoły, nie ganiali do roboty, tak jak sami byli ganiania od małego, albo rzadko, byle się uczyły i "dalej szły". Po co? Ano, żeby w mieście zamieszkały, palić w piecu nie musiały, orać ziemi i żąć zboża w pocie czoła, tylko panami i paniami były, dobrą posadę objęły i na stare lata rodziców wsparły, a może i wzięły do siebie. Gospodarstwo do podziału, spieniężone, rodzinę wzbogaci i tyle (he, żadnego zwierzęcego przywiązania w tym temacie zatem nie widać).
Skok się dokonał. Owszem. Tylko w dużej mierze następująco: co zdolniejsze dzieci chłopskie przeważnie kujonami były i tym się odznaczały, że są dobrymi wyrobnikami systemu uciskowego, państwem nazywanego, osiadłe na posadkach urzędniczych, nauczycielskich itp., niczym chłopi na włościach. Psychologiczne przeniesienie nastąpiło. Swoje dzieci, owo pokolenie dorobionych mieszczuchów pcha już ambitnie wyżej, bo czuje chłopską intuicją, że jednak czymś się ciągle różni pośród inteligentów z dziada pradziada. I samo tej różnicy nie nadrobi, ale genetycznie i owszem. No, więc wnukowie naszych żyjących jeszcze wioskowych babć i dziadków, którzy w większości jeszcze łazienek nie mają, albo jeśli mają, to i tak do wychodka wolą chodzić (mówię o warunkach podlaskich), są już kompletnie odleciani. He, często obdarzeni alergiami na potęgę (czyżby rasowe mieszczuchy odporniejsze były?), są zdolni, kończą fakultety i na wieś przyjeżdżają z rzadka, "pospacerować" w wypastowanych pantoflach po żwirowej drodze i zjeść dobry obiad, ugotowany przez babcię. Przy czym nie omieszkają powybrzydzać na niebieski środek swojskiej kiełbasy, albo żylastość kotleta schabowego z pracowicie przez dziadków-emerytów tuczonej świnki.
Wiemy, że ongiś chłopskiej nacji była przewaga w społeczeństwie. Jeśli zobaczyć ten proces w czasie, to widać wielkie pokolenie świeżo upieczonych mieszczan, skorych robić karierę i posłusznie zarabiać w korporacjach na nowe mieszkanie na przedmieściu, samochód itp. Nie w głowie im fakt niszczenia planety, zatrute żarcie, ukryte procesy psujące biologię życia społecznego, lichwa bankowa, czy inne niezadowolenia. Być może dopiero ich dzieci to sobie uzmysłowią, ale może być im bardzo trudno wykonać skok w dół...
Wracając, nawyki przez wieki utrwalone istnieją, jak najbardziej, ale bardziej subtelnie się objawiają i nie tak prosto, jak dawniej. Mam ziemię to jestem gość. Teraz jest: mam stałą posadę, jestem gość. I ten gość na posadzie śmieje się w twarz panu na włościach, zapierdzielającemu od rana do nocy w pocie czoła, aby zarobić na bochenek chleba. On też zapierdziela, ale stać go na samochód, egzotyczne wakacje i co tam jeszcze media mu w głowę zapodały.
Czy ten efekt społeczny jest postępem czy anomalią można sobie odpowiedzieć, o ile weźmie się pod uwagę coś, co dawniejszy historyk posługujący się głównie wartościami ekonomii i socjalnych prawideł, pomija zupełnie, a co - stało się niepostrzeżenie - ważną siłą wpływu na zmiany w społeczeństwie. Bowiem jeszcze trzeba wziąć pod uwagę pojawienie się nowej, a jak gdyby niematerialnej i niewidzialnej siły, która wyewoluowała już w okrutnego i wstrętnego potwora. Są to media posługujące się podprogowym sposobem kodowania masowych celów i życzeń. Oraz inne sposoby prania zbiorowego mózgu, poprzez edukację i propagandę, nie tylko polityczną. I uzależniania usypianych obrazkami tłumów.
Chłopi, którzy ciężko pracują w polu mają mniej czasu oddawać się mu we władzę, albo i wcale tego nie robią, dlatego nie zdają sobie sprawy, jaki jest groźny. Ale wystarczy, aby im stado alergicznych, pretensjonalnych i powyginanych mieszczuchów zjechało pod chałupę i zaczęło wyrzekać, aby poczuł, że coś nie tak się dzieje. I że nic go nie łączy z tym pokoleniem miejskich dupiąt. Niektóry może nawet i zrozumie, że dzieje się nieświadomie podział społeczny, na tych ze wsi (z prowincji też, o ile nie gonią ośleple za mamoną wzorów z wielkiego miasta), jeszcze związanych z materią ziemską i jawą/rzeczywistością/biologią/fizyką, a tych z wielkiego miasta, którzy, jeśli już myślą o tym, co by do garnka włożyć, to pierwsze co robią, to idą do śmietnika, a potem może napadną bogatszego przechodnia... nigdy na wieś ich nie ciągnie, aby buraczki czy kartofle sobie posiać, posadzić i wyhodować.
Ci, co na ziemię wracają, to też już nie idą za chłopskim instynktem posiadania ziemi. Albo rzadko. Niech każdy sam zrobi własną psychoanalizę, a będzie wiedział, jakie bywają motywacje. Mnie ściągnęła pamięć, wzory w dzieciństwie zapodane przez dziadków, zamiłowanie do prostego życia, i strach przed głodem, człowieka, który do stałej posady (a zatem bezpiecznej pensji) ma alergiczny wstręt. Następnie, chęć zatrzymania destrukcji przyrody i planety, choćby poprzez zbudowanie, na przeciąg historycznej sekundy, swej pojedynczej enklawy. Aby pozostać świadomie w osobistej iluzji, że żyć można jak dotąd, w zgodzie z odwiecznymi prawami.
Znam dość wielu osiedleńców z miasta. Są to, niestety inteligenci, nie mający pojęcia ani siły do tego, aby pracować, tak jak niegdyś chłop to robił, na ziemi. Multum siły inwestują w budowę i urządzenie chaty, bo to im zostało z miasta. Pole jest słabo użytkowane i wydajne. Ich rolnictwo albo nie istnieje i wciąż się żywią w sklepie, albo prosperuje na osobistą skalę. Nie ma mowy o produkcyjności, zarabianiu na siebie, zyskowności.
Jest więc chatka pośród zielonych włości, najczęściej ugoru słabo uprawianego, doraźnie i dla siebie, i praca poza rolnictwem, aby zdobyć kasę, lub też jakieś działania agroturystyczne, czyli zarabianie na ludziach (mieszczuchach ściśle mówiąc), a nie na ziemi. Jeśli pojawiają się zwierzęta to też nie-produkcyjne. Konie achałtekińskie, kozy, których się nie tnie i nie zjada, pięknie paradujące pawie, hodowle psów, kotów rasowych, albo fundacje utrzymujące nieprodukcyjne zwierzęta przy życiu do ich naturalnego końca. To na dłuższą metę, w skali społecznej oczywiście nie zatrzyma lawiny w dół i degradacji biologicznej i kulturowej społeczeństwa. To jest utopia rozmarzonego mieszczucha, oderwanego dwa-trzy pokolenia wstecz od ciężkiej pracy fizycznej, któremu w procesie edukacji wpojono, że jest to awans i szansa rozwojowa, na postęp ku czemu nie wiadomo...
Wniosek każe szukać innych prawideł, niż atawizmy i ekonomia, rządzących rozwojem ludzkości. Takie prawa i nowe paradygmaty już ustalono. Nie chcę tu o nich pisać, bo są mądrzejsi ode mnie. A ja jestem pojedynczy ludź i niewiele mi daje takie rozumienie procesów, jakim podlega ludzkość.
Zatem pozostaję na własny użytek przy uproszczonym, pesymistycznym wniosku. To, co jest i jeszcze się rozwija w sensie zbiorowej świadomości, przesiąknięte jest niewidzialnymi mackami czegoś, czego kompletnie nie zna i z czego nie zdaje sobie sprawy. A gdy już sobie zda, pewnie będzie za późno, aby się uratować. W takiej formie, biologicznej i genetycznej, nie tylko ekonomicznej i kulturowo-duchowej, jak obecna.
To takie prawdziwe.Też lubię trochę pofilozofować:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
"Teraz jest: mam stałą posadę, jestem gość. I ten gość na posadzie śmieje się w twarz panu na włościach, zapierdzielającemu od rana do nocy w pocie czoła, aby zarobić na bochenek chleba. On też zapierdziela, ale stać go na samochód, egzotyczne wakacje i co tam jeszcze media mu w głowę zapodały."
OdpowiedzUsuńLudzie, ktorzy tak mysla, sa po prostu idiotami i bycie "miastowym" czy "wsiowym" mysle nie ma tu wiele do rzeczy.
Co to w ogole jest w dzisiejszych czasach "stala posada"? Dzis jest, a jutro jej nie ma. Komus sie wydaje, ze stala posada to prawnik albo lekarz? No, to do nastepnego razu kiedy akurat krzywo nie zlozy nogi komus "ustawionemu" i nie bedzie musial placic kosmicznego odszkodowania. Zreszta w Polsce ani lekarz ani prawnik bez tzw. "plecow" nie zarabia pieniedzy takich, zeby z tego mozna bylo normalnie zyc.
Owszem, wyjezdzaja na wakacje i maja dom i samochod - a wszystko NA KREDYT. Ze zmiennym oprocentowaniem, ma sie rozumiec.
Powtarzam, trzeba byc ostatnim idiota, zeby wierzyc, ze przez 30 lat ani to oprocentowanie sie nie zmieni, ani pracy sie nie straci.
Moja matka mawiala: ucz sie dziecko ucz, bo hektarow nie mamy. Ziemia to jest ziemia, im wiecej jej tym wiecej zarabiac mozna, chociaz w warunkach polskich srednio co pare dekad przewala sie a to jakas wojna a to zabor i wywlaszczenie (tak jak to sie zdarzylo moim dziadkom).
Posiadanie ziemi na wlasnosc a nie uprawianie jej - chociazby po to, zeby zywnosciowo byc samowystarczalnym - to czyste marnotrawstwo.
Ewo, masz rację co do miastowych na wsi. Często tę miastowość przenoszą ze sobą. ale potrzeba było co najmniej dwu pokoleń, żeby wychować mieszczucha, pewnie trzeba tyle samo, żeby wychować włościanina.
OdpowiedzUsuńCiekawy, poruszający, obszernie i dobrze opisany temat, dlatego się odezwę.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem powyższy tekst oraz ten, który go wywołał: "Postęp czy anomalia?".
Wyrażę tu jednak osobisty punkt widzenia i wiem, że wiele osób się ze mną nie zgodzi i nie będę mieć im tego za złe.
Na wstępie zaznaczę, że zgadzam się z zawartymi w obu tekstach twierdzeniami, obserwacjami i wnioskami. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że ziemia powinna być produktywna niezależnie od swojej klasy i potencjału. Bardzo mnie boli, że staje się ona, szczególnie w niewielkiej odległości od dużych miast, kolejnym towarem, lokatą kapitału czy przedmiotem spekulacji. Obserwowałem dosyć często, że niewielkie gospodarstwa 2-3 hektarowe podupadały i nie były w stanie zapewnić rozrastającej się rodzinie nawet skromnej egzystencji. Dzieci widzące niedostatek i harówkę rodziców uciekały stamtąd jak najszybciej za chlebem i „lepszym” losem w mieście. Rodzice z kolei odmawiali sobie wszystkiego, by wykształcić swe dzieci i w ten sposób zwiększyć ich szanse na egzystencję w innym(miejskim) świecie.
Uprzemysłowienie produkcji żywności (a nie jak kiedyś, uprawa ziemi i hodowla zwierząt gospodarskich) spowodowały, że liczy się tylko wydajność i zysk – bez względu na metodę i koszty społeczne. To również doprowadziło takie niewielkie gospodarstwa na krawędź.
„Zatem pozostaję na własny użytek przy uproszczonym, pesymistycznym wniosku. To, co jest i jeszcze się rozwija w sensie zbiorowej świadomości, przesiąknięte jest niewidzialnymi mackami czegoś, czego kompletnie nie zna i z czego nie zdaje sobie sprawy. A gdy już sobie zda, pewnie będzie za późno, aby się uratować. W takiej formie, biologicznej i genetycznej, nie tylko ekonomicznej i kulturowo-duchowej, jak obecna.”
Myślę, że te niewidzialne macki to ponadnarodowe korporacje podporządkowujące sobie rządy państw a media, mieniące się niezależnymi, są jednym z podległych narzędzi kształtowania fałszywych, powszechnych poglądów większości potrzebnej do osiągnięcia i utrzymania władzy rządzących. Boli, że nie ominęło to również Polski.
Dlatego chyba dobrze, że znajdują się ludzie, którzy są skłonni „wykonać skok w dół” i utrzymywać te „skanseny normalności” i hodować rodzime rasy zwierząt a nie jedynie słuszne hybrydowe mieszańce międzyrasowe(nierzadko bezpłodne i uzależnione od antybiotyków), które w ekspresowym tempie osiągają wielkość ubojową lub określoną klasę mięsności lub wydajności mleka nie oglądając przy tym niejednokrotnie przez całe swoje życie słonecznego światła. Dobrze, że ktoś jeszcze chce uprawiać ziemię bez stosowania chemii i oglądania się na maksymalną wydajność i siać nasiona niezmodyfikowanych genetycznie roślin akceptując niższe plony.
PS: Moja sytuacja obecnie jest taka, że nie byłbym w stanie utrzymać się z ziemi bo mam jej za mało(odziedziczyliśmy zaledwie część małego, podupadłego gospodarstwa, -sytuacja jak z tekstu powyżej - ,składającej się z łąki i zalesionego już od wielu lat nieużytku). Wymaga ono, by tam zaistnieć, dużych nakładów. Ze względu na niewielką odległość od miasta ceny ziemi są zaporowe, więc o powiększeniu go nie ma mowy. Koszę więc łąkę, przekopuję co roku ogródek, pielęgnuje sad, hoduję króliki i kury, ścinam na opał wyrosłe na nieużytku brzozy. I choć wiem, że te działa są zupełnie ekonomicznie nieuzasadnione, cieszę się każdym zniesionym jajkiem i obiadem, na który jest potrawa z królika. Czuję, że utrzymywanie tego mojego niewielkiego kawałka ziemi w gotowości i nie pazerne korzystanie z jego możliwości ma także jakiś sens. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zrobić coś więcej, ale na razie wyję w głębi duszy z tęsknoty za wiejskim życiem i raduję każdą chwilą tam spędzoną. Z pewnością czytywanie blogów o takiej jak ten tematyce, pisanych sprawnie i realistycznie, jest dla mnie dobrym instruktażem i odskocznią.
Sił i zdrowia w Nowym Roku życzę wszystkim, którzy w pocie czoła pracują na ziemi i z szacunkiem chylę czoła.
Piotrem, na małym kawałku ziemi można też jeszcze mieć warzywa i owoce i to na każdej ziemi i w znacznych ilościach, jesli tylko włoży się trochę wiedzy i dużo serca w uprawę. Pożywienia takiej jakości nie kupisz w żadnym sklepie, więc jest to jak najbardziej ekonomiczne (z punktu widzenia Twego zdrowia).
OdpowiedzUsuńświęta racja. nie są to ilości rynkowe ale i uprawa metodami tradycyjnymi (motyką czyli bez traktora) jest całkiem możliwa, a i wydajność z np 300 m kw warzywnika można całkiem niezłą osiągnąć. Jedynie jakość ziemi jest ograniczeniem czyli utrudnieniem dla wydajności. a gdzie oszczędność? ano nie trzeba wydawać na siłownię, aerobik itp.
UsuńPorzucanie ziemi przez młodych (fizyczne i mentalne) w Polsce ma jeszcze szersze podłoże, niż opisane powyższe warianty. Trzeba wziąć pod uwagę, że prawie połowa chłopów po wojnie gospodarzyła nie na ojcowiźnie. Albo przez zawirowania wojenne zmieniła miejsce pobytu, albo zupełnie straciła związek z ziemią przodków, która trafiła pod sowiecką okupację i zmuszeni byli gospodarować na obcym - poniemieckim - nie mając pewności przez długie lata, czy i ta ziemia nie zostanie im odebrana. Takie zmiany i przeżycia nie są obojętne dla losów dalszych pokoleń i sposobu ich wychowywania.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedna rzecz ogromnej wagi: przepisy państwa - naszej macochy, najpierw socjalistycznej, a dziś eurosocjalistycznej, które zniechęcają do jakichkolwiek działań na własnej ziemi, jeśli nie jest się obszarnikiem.
Albo dziś działamy jako firma, albo (legalnie) z pracy na ziemi nie zyskami nic lub bardzo niewiele. Dziś już nawet sami nie zabijemy zwierzęcia, by mieć czym nakarmić rodzinę. Sprzedaż płodów ziemi i obory też nie jest łatwa. Dzieje się u nas zupełnie inaczej niż w innych krajach, mimo, że niby należymy do tej samej unii. Jak tu pałać miłością do ziemi, z której dóbr nie można korzystać?
A miastowi? Coraz mniej jest im do zazdroszczenia. By przetrwać muszą nieźle się naharować, wstawać o świcie i myśleć o spłacie kredytu, którym ze swoimi czterema ścianami są silniej związani niż niegdysiejszy chłop z ziemią pana.
Urlop i wolny weekend? - może tęsknią za nimi ci, co każdego dnia karmią swoje zwierzęta, ale za to w trudnych czasach mieszczuch będzie chodził głodny, podczas gdy wtedy na wsi może właśnie rozwinie się koniunktura.
Jak bym swe przemyślenia czytał.
OdpowiedzUsuńSzczęśliwi ci co ich matka natura dziadkami na wsi obdarzyła.
Mi niestety poskąpiła.
myślę, że już niedługo będzie ziemia odłogiem leżeć i obym się mylił. A może za dużo przez ostatni czas lektury http://exignorant.wordpress.com i mnie ponosi
Ekonomia pierwotnie oznaczała umiejętność zarządzania gospodarstwem domowym (greckie oikos - dom i nomos - prawo, reguła). Gospodarstwo miało być samowystarczalne i dopiero nadwyżki spowodowały powstanie rynku, jako miejsca wymiany jednych dóbr na inne.
OdpowiedzUsuńNiby takie oczywiste, ale jeśliby się przyjrzeć współczesnym zwyczajom, to ekonomia wydaje się być zupełnie oderwana od rzeczywistości (i w efekcie musi pierdyknąć, bo nie ma podstaw, czyli produkcji dla zaspokojenia własnych potrzeb). Jest za to kultywowane pożądanie ZYSKu - ale na co ten ZYSK jest przeznaczany?
Pewnie na zaspokojenie potrzeb, a tych się namnożyło (dzięki mediom?) do niemożliwości ich zaspokojenia.
Dziękuję za temat, który jest pretekstem do przemyślenia własnej hierarchii wartości :)