Przestało śnieżyć, i przestało przeraźliwie piździć, w ciągu dnia. Wilgotne dłonie przymarzają do metalowej klamki na zewnątrz. Drób, mimo, że dostaje dodatkowe porcje karmy i ciepłej wody, trzymany w zamknięciu większość dnia, jest sfrustrowany i skory do agresji między sobą. Kilka dni temu dostało się jednej sztuce spośród kurcząt jesiennych, padła od dzioba, jak przypuszczam indyka. Dzisiaj uratowałyśmy słabowite drugie kurczę, było przemarznięte i jak się okazało, dlatego, że ma wyrwane pióra na szyi i ramieniu skrzydła. Wylądowało w pudle, gdzie - ogrzane w domu - dość prędko wróciło do przytomności i zjadło z apetytem dwie porcje karmy z miseczki pirata Kluseczki. Śpi teraz w pokoju, w wyściełanym ściółką pudełku nakrytym tekturą. Nie może w tym stanie wrócić do kurnika, bo dostanie ostatecznego łupnia, jest gołe i ranione indyczym dziobem w powiekę. Zasada jest taka: jeśli zwierzę wykazuje apetyt to dobrze rokuje, przynajmniej na przeżycie, choć niekoniecznie na powrót do zwykłego funkcjonowania w stadzie. Potrzymamy kilka dni w cieple, dokarmiając obficie i zobaczymy czy jest poprawa. Wtedy zdecydujemy co dalej robić.
Podliczyłam wstępnie roczne wydatki i przychody rolnicze. I mogę tyle powiedzieć, np. zapaleńcom pragnącym żyć i zarabiać na wsi, że po trzech latach zagospodarowywania tego miejsca po raz pierwszy nasze zwierzęta zarobiły i na siebie (uprawa pola i zakup karmy, nowych sztuk wraz z opieką weterynaryjną) i na KRUS oraz podatki w rozmiarze rocznym. Osiągnęłyśmy zatem bilans zerowy. Przy czym dotacje unijne, które przyjdą w roku następnym okażą się zyskiem, który można będzie obrócić w konieczne inwestycje (ogrodzenia, usprawnienia, naprawy). W praktyce jednak posłużą do bieżących opłat za uprawę pola. W sumie rzecz biorąc, co roku jest ździebko lepiej. Ale, jeśli ktokolwiek myślałby, że na podlaskich lekkich kilku hektarach da się zarobić zadowalająco, startując od zera (czyli bez własnych maszyn, budynków gospodarczych ani mieszkania, które trzeba dopiero zbudować lub wyremontować), to jest w grubym błędzie. Tym niemniej dobry plan, rozłożenie go w czasie i uparta pracowitość pozwala zapuścić korzenie jak drzewo. Może bajkowe...
Nastawiłyśmy się z punktu na cel bardzo skromny. Nie zależy nam na produkcji i powiększaniu zyskowności dla nich samych. Celem jest spokojne życie i zabezpieczenie podstawowych potrzeb, a nie bogacenie się i puszenie piórek. Mam już swój wiek, potrzeby bardzo się skurczyły, do tych najważniejszych.
Aby wszystko zaczęło funkcjonować zgodnie z planem trzeba ten plan wdrożyć, i nie jest to jeden, dwa, ani nawet trzy czy cztery lata. Rozruch trwa kilka ładnych lat ciężkiej, codziennej i pokornej pracy. Żadnych wyjazdów, wycieczek, rozrywek, wakacji, nawet wolnych łikendów czy niedziel. Wyobrażasz to sobie w ogóle, Mieszczuchu?
To, co jest możliwe (abstrahując od zysków, czyli nadmiaru) to - osiągnięcie równowagi. Polega ona na tym, że gospodarstwo zarabia samo na siebie, a przy okazji zabezpiecza gospodarza z rodziną, dając mu opał na zimę i wyżywienie, za darmo. Darmo to niewłaściwe słowo, bo płaci się za to codzienną ciężką pracą własną, chodzi o to, że nie trzeba do tego gotówki, zadrukowanych papierków w garści, aby najadać się do syta przez cały rok i mieć rozpalony piec, i ogrzany dom.
Pocieszył mnie ten obrachowany postęp spraw. Choć z punktu widzenia Mieszczucha nasze osiągi są śmieszne i wydają się jakąś smętną bajką. To jednak mamy dach nad głową, ciepłe mieszkanie, pyszne swojskie jedzenie. I życie na co dzień w otoczeniu, jak z bajkowego obrazka. Bez pieniędzy. Z obrotu rzeczy i procesów naturalnych się biorące.
Podziwiam Was za upór w dążeniu do wytyczonego celu :)
OdpowiedzUsuńA czego więcej można chcieć o czy marzyć piękne i bogate na swój sposób macie życie choć trudne...piękne otoczenie, wspaniały,ciepły i przytulny dom, przyjaźnie nastawieni sąsiedzi. Wiem, że ludzie teraz zrobili się wręcz zachłanni i pazerni, oczywiście niektórzy, ale tacy na wieś nie wyjeżdżają. Oni szukają innych wartości i okolic. Podziawiam za odwagę i wytrwałość.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa podziwiam Was cały czas!
OdpowiedzUsuńBilans zerowy to juz duzy sukces!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
A.
Też tak uważam. ;-) Po kilku latach podchodzenia pod górkę osiągnięcie szczytu wydaje się czymś wielkim. Choć i tak, aby opłacić prąd, gaz, paliwo i pomniejsze akcesoria musimy wciąż zarabiać pozarolniczo. Ale plan przewiduje rozszerzanie oferty gospodarstwa, więc jestem dobrej myśli, że i to opanujemy z biegiem czasu. ;-) Zdrówka życzę z mroźnej i zasypanej zagrody, Ewa
UsuńBędzie na pewno tak jak ma być, czyli dobrze :-) Najważniejsze że wszystko idzie do przodu!
Usuńbrawo! jesteście na zero - to sukces.
OdpowiedzUsuńnot that waaaaay to susainability, jak mawiają "bracia wyspiarze"
Czegos takiego jeszcze nie słyszałam, chociaż wśród "braci" żyje mi się już parę ładnych latek...
UsuńZero, zero znaczy remis! Czyli nie przegrana. A ponieważ nie o wygraną Wam chodzi to zwyciężacie w codziennym życiu! Mnie imponujecie i podziwiam Was bo sam ciągle nie mam odwagi postawić wszystkiego na jedną kartę i muszę trwać w męczącym rozkroku między miastem a wsią. Trochę zazdroszczę ale bardziej podziwiam.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i życzę zdrowia i sił
>muszę?
Usuńchyba: chcę.
sam napisałeś: bo nie mam odwagi.
To prawda, trudno podejmować decyzje, gdy ma się wszystkiego po pachy i trzeba by wejść w nieznane.
Ja zawsze podejmowałam i podejmuję postanowienia (nigdy nie odwołuję), gdy "mnie przyciśnie do muru". Ale motywem nigdy nie były pieniądze, ani wygoda zdobywana za pieniądze. Kiedy byłam kiedykolwiek w podobnym okresie życia, nigdy nie robiłam zwrotów! ;-) Ani nie zmuszałam się do decyzji.
Motywem jest i będzie zawsze moje własne poczucie samozadowolenia, życia zgodnego z własną naturą, charakterem, potrzebami. Każda sztuczność, fałsz, wymuszenie na sobie trwania w niewygodniejącej sytuacji budzi we mnie odruch odwrotny i z-wrotny. Decyzja podejmuje się sama. Inaczej chyba... umarłabym, albo skończyłabym w wariatkowie.
Pozdrawiam, Ewa S.