1 września 2012

Makabryczne siły przyrody

Było towarzysko i jednocześnie strasznie. Ludzie nie zawiedli, ale zjawiska przyrody okazały nagle i niespodziewanie swoje okrucieństwo. Tym bardziej to nami wstrząsnęło.
Przez kilka dni w naszym sadzie rezydowała w namiocie Kamphora z najbliższą rodziną. Całe dnie spędzała na zwiedzaniu Hajnowszczyzny, więc niewiele jej obecności zaznałyśmy. Jakoś chłodne wieczory i rześkie poranki we mgle i rosie nie wystraszyły dzielnych pań, brakowało jedynie koni, aby wsiadły i pojechały z rozwianymi grzywami przed siebie, w podlaską bezludną przestrzeń.
Wizyta sąsiada zza lasa zaowocowała filmikiem, gloryfikującym nasz ser, zatem spójrzcie. Szkoda, że nie został w nim poruszony temat domowego cydru, którym przy okazji serów raczyliśmy się wtenczas w zespole na tarasie. Oto nasze sery zagrodowe.

Poza tym pojawiły się groźne i okrutne zawirowania, aż trudno mi o tym pisać.
Kola podczas porannego śniadania unieszkodliwiła Kluseczka sposobem znanym tylko sobie i swojej wilczej rasie. Stosuje go od lat do paraliżowania szerszeni. Okazało się, że kota też potrafi.
Ugryzła go precyzyjnie w prawe oczko, które... wypłynęło na wierzch.
Kociak przeżył i żyje, ale przypomina potworka. Wciąż nie możemy zabrać go do weterynarza, z braku samochodu (znów jest u mechanika z powodu stawania w trakcie jazdy) i czasu. W dniu wypadku na przykład trzeba było zaraz jechać (autobusem, a z powrotem pociągiem i rowerem) do Białostoka, aby w urzędzie podpisać tak długo wyczekiwaną umowę.
Kolejnego dnia zjawił się wreszcie od dawna zapowiadający się drwal i ściął osikę, rosnącą na podwórzu koło budynków gospodarczych. Zabieg całkowicie zalegalizowany, bo stosowne pozwolenie na wycięcie tego drzewa zdobyłyśmy już dawno i był pan urzędnik z gminy, który wydał opinię, iż rzeczywiście drzewo zagraża posesji w razie runięcia na przykład od wiatru. No, i upadło i faktycznie uszkodziło, na szczęście tylko daszek starej drewutni i kilka płyt eternitowych na starym spichlerzyku, co daje się przeżyć, bo właśnie dach ma być - w ramach zatwierdzonego wreszcie projektu - wymieniony na nowy.
A poza tym codziennie przetwarzam, chwytając równowagę psychiczną. Ostatnio poszły na konserwowane patisony i sałatka z czerwonych buraczków.

7 komentarzy:

  1. Sery fajne, ten z miętą wygląda jak przerastany pleśnią. U mnie pierwsze koty za płoty tylko surowca mało. A z dwóch litrów to małe pyćki wychodzą. Typu koryciński z pieprzem dziurkowany, wyszedł pyszny. A dzisiaj czysty podpuszczkowy, dojrzewa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wyobrażam sobie, żeby w takiej sytuacji nie pojechać ze zwierzakiem do weterynarza. Bo to jest tak naprawdę godzenie się na to, że zwierzę pod naszą opieką cierpi. A dojechać zawsze można. Są sąsiedzi z samochodami, są autobusy, a czas - no cóż, gdyby to ludzkie oko wypłynęło - zapewne by się znalazł.
    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudno, dojedziemy jakoś, ale sąsiadów z samochodami, którzy by zgodzili się poświęcić na taką podróż co najmniej pół dnia nie mamy (najbliższy weterynarz robiący operacje małym zwierzakom jest albo w Siemiatyczach albo w Bielsku, w obu przypadkach to sto km w obie strony). Na naszej wiosce są co najwyżej rowerzyści, albo traktorzyści). Ani nawet u nas tego czasu nie było (urząd marszałkowski niestety był nie-a może bez nie humanitarnie ważniejszy). Mały nie cierpi aż tak bardzo, jak by się zdawało. To raczej my bardziej, patrząc na niego. Ma dobry apetyt i opiekuńczą mamę. Wytrwa. ES (Tak bywa na zapadłych wioskach, to trzeba wiedzieć, decydując się na zamieszkanie)...

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdy to piszę, Klusio przemocą gramoli się na moje kolana, chcąc uczestniczyć w zabawie na klawiaturze. Oko nie boli go, jest już martwe. Trzeba je tylko obciąć, hm, jakkolwiek to brzmi, taka jest makabryczna rzeczywistość. Bez obcięcia pewnie jakoś by samo wypadło, uschło itp. Nie trza lekarza, ino kosmetyczki... Pozdrawiam i pośredniczę w pozdrowieniach od ślepego Pirata!
    Ewa S.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę - u nas to jednak cywilizacja jest. Sąsiedzi zmotoryzowani i w razie czego nigdy nie odmówią ( zresztą i ja nie odmawiam, gdy ktoś potrzebuje). A w razie czego weterynarz dojedzie, bo mieszka...6 km od nas, po drugiej stronie krajowej 7. Małemu Piratowi życzę szybkiego powrotu do zdrowia ( 1 oko w razie czego mu chyba wystarczy:-)))
    A.

    OdpowiedzUsuń
  6. Daj znac o Kluseczku, jak tylko bedziecie jutro z powrotem...

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie raz spotykałam się z kociakami, które straciły oko w nierównej walce z kwoką. Nie odbiegały pod względem humoru i ilości energii od dwuocznych braci i sióstr. Dożywały nawet spokojnej starości nie mając większych problemów z łapaniem gryzoni. Myślę, że Klusek też taki będzie, a wypadek spowoduje tylko to, że będzie się trzymał z dala od dziobów ;)
    A z tym mieszkaniem na wygwizdowie, to faktycznie problem bez pojazdu mechanicznego. Bo np. furmanką jechać, to by się konia zajechało, a i cały dzień strawiony tylko na jazdę w tę i nazad. Mimo wszystko i tak marzę wciąż o takim wywiejewie, by się wyprowadzić z dala, bardzo z dala od miasta ;)

    OdpowiedzUsuń