4 września 2012

Dzień pierwszy

Dzień majsterski, tj. wczorajszy poniedziałek zszedł nam na przygotowaniach. Zjechały cegły, czerwone i szamotowe. Ściągnęłyśmy też gałęzie z połamanych pod ciężarem owoców - jabłoni i - pod ciężarem śniegu - drzew akacjowych, naszym nowym drabiniastym wozem na podwórko. Trzeba je porąbać siekierą, grubsze pociąć na krajzedze i codzienne palenie pod płytą suchymi patykami mam załatwione do wiosny. W koziej zagrodzie jeszcze sporo tego chrustu gałęziowego leży, brzozowego, sosnowego, dębowego i grabowego. Nie przerabiam zasobów samego gospodarstwa i wciąż nie mogę wszystkiego zebrać.
Zdecydowałyśmy wstrzymać się ze sprawą kluskową. Czemu? Kociak ma się coraz lepiej, bawi się, zajada z apetytem, biega, psoci, jak każdy kocie dziecko. Oczko wygląda okropnie, ale wydaje się więdnąć z dnia na dzień i zapewne własnym prawem zaniku odpadnie. Serce jest spokojne, bo obserwuję małego bacznie cały czas i przy najmniejszym objawie negatywnym wszczęłabym alarm. Narażać go na długą podróż w klatce, a potem zabieg chirurgiczny i inne czynności lekarskie, na żywca albo pod narkozą, po to jedynie, aby móc na niego spojrzeć bez zgrozy, wydaje mi się czymś nadmiernym i egoistycznym. Jeśli to komuś z Miasta trudno jest zrozumieć, trudno. Zapraszam na wiochę, bez samochodu, może być rower.
Dzisiaj pojawił się prawie o świcie majster i rozpoczęło się realizowanie projektu. Ania w roli pomocnika zwijała się jak w ukropie. Ukopać piasek, dowieść go taczką, nanosić wody w wiadrach do wanienki, pomóc w mieszaniu gliny (przygląda się i uczestniczy w tym akurat procesie bardzo pilnie z racji swoich glinianych zainteresowań), poprzenosić cegły z zewnątrz do wnętrza, skoczyć do sklepu po nową tarczę do piły. Moje zadania są inne. Przygotowuję śniadanie i gotuję obiad dla pana majstra oraz częstuję go kawą i herbatą, gdy tego sobie życzy. No, i zmywam po posiłkach. W wolnych chwilach pomagam np. przewieźć taczką stare cegły z lamusa i stare kafle, mają się przydać.
Majster postawił trzy rzędy kafli i okopał się wewnątrz pieca, budując w nim jakieś wewnętrzne struktury z cegieł szamotowych.
Po południu okazało się, że zaczął się wylęg ostatnio podłożonych jajek pod zielononożną kwoczką.
Zakoktała także kolejna kura, biała. Przygotowuję kolejną dawkę jaj. Nie chciało się na wiosnę, to nadrabiają na jesień. Nie bronię.
I tak nam minął dzień pierwszy.

1 komentarz:

  1. Jak mowilam, jeszcze bedac na miejscu, kocury nieraz lanie sobie sprawiaja okrutne, i oczy tez nieraz "wychodza" w wyniku tego, i ze z Kluseczkiem powinno byc dobrze, ciesze sie niezmiernie ze jest coraz lepiej, a jesli natura pozwolila mu przezyc to znaczy ze bedzie ok.
    Calusy dla Klusia i pozdrowienia dla Was.

    OdpowiedzUsuń