Znów zryw o świcie. Z okazji budowy pieca chlebowego. Praca była o tyle łatwiejsza, że lepiej zorganizowana. Glina już gotowa, namoczona, cegły przewiezione i przeniesione. Ania zatem po nanoszeniu wody w wiadrach i przywiezieniu piasku na taczce z naszej kopalni z rozpędu trafiła do sadu zbierać jabłka. Dołączył wkrótce Sławko, wiszący usługę i pomógł jej w tej czynności. Przyniósł przy okazji skrzynkę owoców czarnego bzu, który u niego w obejściu rośnie. To już było zadanie dla mnie. Obrałam owoce z gałązek (z Klusiem asystującym na mojej głowie), wyszło 2 kilogramy. Jeden przeznaczyłam dzisiaj na powidła z dodatkiem jabłek. Proporcja 1:1. Plus 1 kg cukru. Napaliłam pod płytą. W garnku grzechotały owoce, w drugim warzyłam mleko z cukrem na kozie ciućki. I tak mi zeszło.
Zdun przez prawie 12 godzin uczciwej pracy zbudował popielnik i wstawił drzwiczki do paleniska.
W skupie jabłka skoczyły z 15 groszy na 20, zatem udało się wyciągnąć jakąś niewielką dniówkę za wiele godzin pracy.
ciekawe te powidła z bzu i jabłek nie znam przepisu...
OdpowiedzUsuń