Dzień ósmy nie okazał się jeszcze wieńczącym, mimo rzetelnej pracy od rana do samiutkiej dziewiętnastej. Dzięki temu zauważamy jak dzień się skraca i zmrok przyspiesza, zmierzając ku jesieni i zimie. Powstał okap. Piec wygląda okazale.
Uwarzyłam kolejne cztery słoiczki dżemu jabłkowo-różanego. Mamy, jak się okazało, jakiś gatunek, nieznany mi niestety z nazwy, jabłek, czerwonych, które smażone tworzą potem przeźroczysty żel, są też tak słodkie, że wystarczy dać połowę ilości cukru, zalecanego w przepisie.
Dojrzały już antonówki. Najlepszy z nich sok. I wszystko, co się chce.
Klusio ma się dobrze i rozwija się normalnie. Wyłupane oczko zmniejszyło się. Coś pękło, coś wypłynęło i nadal powolutku wypływa. Teraz więdnie, przysycha. Powolutku rana zabliźnia się. W jego psychice nie pozostała żadna wyrwa. W momencie ugryzienia stracił na chwilę przytomność, psi kieł trafił w nerw i połączenie mózgowe tak precyzyjnie, że w jego świadomości nie zapisała się żadna krzywda, czy ból. Dziwne. Mały ufnie podchodzi do Koli, a ta jest wobec niego grzeczna. Tyle, że karmimy ją od chwili wypadku na tarasie, osobno, aby miała całkowity spokój. I nie stawiamy już jej miski koło kociej.
Mały uwielbia teraz przebywać całymi godzinami razem z kotką na tarasie i w ogródku.
Poproszę o dokumentację fotograficzna powstawania pieca. Ciekawi mnie to, bo przeszłam te drogę. Pozdrowienia !
OdpowiedzUsuńTo pisałam ja, Ania z ASiedliska [ wreszcie trafiłam na zapomniane hasło :-)))) ]
OdpowiedzUsuńBardzo cieszy mnie, ze z Klusiem coraz lepiej!
OdpowiedzUsuńA u mnie na blogu wyroznienie na Cie czeka ;)
pozdrawiam
A.
Dziękuję, Kamphoro, chociaż osobiście nie bawię się w tę zabawę. ;-) Za stara jestem na to pewnie.
OdpowiedzUsuńAniu, co do zdjęć, są robione, ale nie wiem kiedy zostaną zgrane i obrobione i co z nimi zrobimy, ale na pewno coś się pojawi, gdy tylko znajdziemy na to wszystko czas. Pozdrawiam, ES