Dziewiątego dnia zwieńczenie. Przydały się jednak kafle ze starych pieców, pracowicie przeze mnie wyczyszczone pierwszego lata. Moczyłam je w wannie z wodą przez noc i na drugi dzień wydłubywałam z nich starą glinę i kamyk, w każdym zawarty. Odzyskaną całość szorowałam szczoteczką. Poszły na sufit pieca i podłoże zapiecka.
Ponieważ Ania spędzała czas w GOK-u na warsztatach ceramicznych mnie przypadło po raz pierwszy pełnić rolę pomocnika majstra. Wygrzebać mokrą glinę z wanny, przenieść wiaderkiem do balii, dosypywać piasku z taczki szpadlem, powoli, stopniowo, podczas, gdy majster mieszał całość motyką (elektryczne mieszadło właśnie przedwczoraj padło), a gdy zabrakło piasku, pojechać taczką do jamki, wykopać nowego, załadować kilka łopat i dostarczyć. No, i kafli nanosić. Raz i drugi.
Wiecha zatem wypadła skromnie, bo nie było czasu świętować, na sam koniec pracowitej dniówki. Trochę "babskiej" nalewki i kanapki.
- A co tam wiechę stawiać! - zdun na to - Jak jeszcze dym nie poszedł!
Od jutra dalszy ciąg pracy, czyli realizacji projektu. Tylko od strony kominowej bardziej.
offtop:
OdpowiedzUsuńpozwoliłem sobie skorzystać z fotki kózki, co kiedyś uzgodniliśmy i oczywiście na KZ poleciłem Twojego bloga
pozdrawiam
OK. ;-)
OdpowiedzUsuń