Jesiennie się robi. Choć nie pada. Ludzie narzekają na brak grzybów, ale jak Podlechita twierdzi, że nie ma grzybów to znaczy, że nie ma co do skupu oddać, ale na obiad na pewno nazbierał. Tak samo jest z piciem na Podlachii. Czasem można usłyszeć od kogoś pochwalną opinię o kimś innym w typie: "Ten to nie pije", albo o sobie zapewnienie: "Ja nie piję", lecz nie należy tego rozumieć dosłownie, że ów ktoś jest abstynentem i do ust niczego poza herbatą i kawą, tudzież kompotem nie wlewa! Znaczy to w języku miejscowym, że jest to człowiek, który się nie urzyna do nieprzytomności, a kiedy skończy mu się butelka nie biegnie choćby pieszo na metę wiele kilometrów dalej, aby ruskiego rojala za grosik dokupić, tylko grzecznie idzie spać przy zadowolonej żonce. Choć zobaczyć Podlechitę abstynenta graniczy z cudem, to często można spotkać takich "niepijących" alkoholików, którzy mają akurat fazę odstawki i odpoczynku, a bo to post jest akurat, albo długie urzynanie się w gronie pijackim wyczyściło kieszeń i jemu i reszcie pijackiej kompanii samopomocowej, i trzeba czekać na kolejny zasiłek z gminy. Taki "abstynent" to czasem i do roboty się prosi, ale ledwie zarobi zaraz mu farmazony przechodzą i już go nie ma. Do kolejnego prześwitu rozsądku.
Inną cechą charakterystyczną podlechickiego pijącego abstynenta jest fakt, że owi rojaliści oraz nierzadko denaturaciarze (wolą niebieski od białego, z przywiązania do tradycji) w większości - bo zdarzają się wyjątki - żyją wyraźnie dłużej, niż ich odpowiedniki z Polski. Potrafią dożyć nawet późnej starości! Paląc i pijąc, lub tylko z czasem paląc i popijając. Zapewne cud to jest nadmiaru świeżego powietrza w tej leśnej i bagiennej krainie. I trybu życia na owym świeżym wozduchu. A to napić się zawsze jest gdzie w pięknej okolicy, na łonie przyrody, a to poleżeć pod sosenką albo oborą, jak już horyłka mocno zakurzy we łbie, niezależnie od pory roku i pogody, a to wrzasnąć na cały las albo wioskę, jak się zachce, a to zapłakać i poskarżyć się wszystkim sąsiadom na to, że dusza bolit, a to za sztachetkę złapać i włoić kompanowi od butelki, bo akurat łypnął pijanym okiem nie tak, a to przejechać się rowerem o zmroku od brzegu do brzegu szosy bez latarki, na pijackiego czuja, albo zdrzemnąć się przy rowerze na drodze, jak horyłka zarzuci. Rano zasię wstać, otrzepać dawno nie zmieniane ubranie i pójść grzybów, ziół, jabłek i innych owoców leśnych nazbierać na skup, albo ukraść trochę gałęzi z państwowego lasu i sprzedać za hroszy, aby mieć co do pyska wlać. Jeść takiemu się nie chce, jada przypadkowo poczęstowany, albo ma troskliwą rodzinę, która mu podrzuca od czasu do czasu zapas solonej słoniny. Palić w chacie też niezbyt potrzebuje, bo go wódka grzeje nawet w największe mrozy. A dobry sąsiad może czasem rozpali w ścianówce, aby pijaczyna nie zamienił się w sopel lodu, jak do trzydziestu dochodzi.
Bezstresowe życie to długie życie wszakże, nieprawdaż? A zimno i śpirt konserwują najlepiej.
Czemu o tym wspominam? Bo jakaś zaraza się na nas uparła, gardło boli i w kościach zaczyna łamać, zatem nalewka - zdrowotna oczywiście - poszła w ruch. Jutro kolejny dzień ciężkiej pracy.
a naleweczka jak najbardziej z tym,że ja lubię raczej te słabsze..pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo to opisalas, wypisz wymaluj, Jakuba Wędrowycza :)))
OdpowiedzUsuńJa to juz jestem zakonserwowana, teraz leb mam slaby dosc, niestety...
OdpowiedzUsuńuśmiałam się z opisu podlaskich "konserw" :D! u nas - na Dolnym Śląsku - podobne "konserwy" istnieją ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
naleweczka do środka, olejkiem pichtowym posmarować gardło (w środku, olejku na palec i przejechać po migdałkach), no i płukanko, wszystko jedno czym, byle często:)
OdpowiedzUsuńzdrówka życzę!