31 października 2013

Kamykiem na stos

Robota na działce leśnej ruszyła szczęśliwie. Grzyby zanikły. Kościk przychodzi codziennie rano do pracy i razem z Anią walczą w gęstwinie drzewnej jakieś 6 godzin. A weź pracuj przy czyszczeniu lasu, i to świerka tyle godzin! Nawet wprawieni drwale mówią: dwie-trzy godziny i do domu! Wcale to nie jest lekka praca. A na wieść, że świerk jest do wytargania krzywią się niechętnie: za żadne skarby! Kłuje, lepi się, bywa ciężki, długie żerdzie wymagają skomplikowanych manewrów między drzewami, aby je wyciągnąć na brzeg lasu i ułożyć na stos.
Ja zaś w tym czasie, jak zawsze: serowarzę dzień w dzień (kozuchy dają jeszcze wspólnymi siłami jakieś 6-7 litrów mleka), gotuję obiad dla strudzonych drwali, a musi być obfity i pożywny, zatem z mięsem na pewno, dobrą surówką, słodkim kompotem na popitkę. Oprócz obiadu na zakończenie, Anna zabiera ze sobą zapas kanapek (chleb z kiełbasą i serem, domowe wsio oczywiście), termos z kawą i butelkę napoju, przeważnie sok naszej roboty rozcieńczony przegotowaną wodą, albo wodę mineralną (sklepową). Widzę, że Kościka takie traktowanie mobilizuje pozytywnie do codziennej pracy. 
Na koniec zaś, kiedy już wszyscy dwunożni są nakarmieni, wyruszam z czteronożnymi na łąkę sąsiedzką, czyli z kozami i psami oboma. Co tam robię? Niosę ze sobą stołeczek i kijek pasterski. Kiedy mi się siedzenie znudzi i patrzenie na pasące się kozy, zabieram się do zabawy kijkiem. Wyszukuję na owej ugorowej łące wyorane kamienie, mniejsze, większe i toczę je ową pasterską laską ku brzegowi pola, a tam składam na kupce. Tak sobie, z nudów, a przy okazji w podzięce za użytkowanie trawy nieobecnemu sąsiadowi, aby było nie bez zapłaty. Grę ową, nieco podobną do golfa, zwanego "piłką do dołka" nazwałam: "kamieniem na stos".
Kiedy wracam ze stadem, wedle nowego zimowego czasu o 16, czyli wraz z zachodem słońca na horyzoncie, kozy przejmuje do dojenia Ania, zamknąwszy przedtem wszelki drób w kurniku, a ja nakarmiam jeszcze raz ostatni czworonogi, czyli koty i psy. Dostają swoje kolacyjne porcje mleka i "pijaneczki dla koteczka", oraz chleba ze smalcem utopionym ze słoniny. Po czym wszyscy rozchodzą się do swoich zwykłych zajęć.
My, dwunożcy do komputerów, psy na posłania, a koty, ło, patrzcie sobie gdzie i jak...


Przy okazji reklamuję umiejętności i wytwory naszego znajomego rzemieślnika-plecionkarza. Ów koci koszyczek, wykonany został ze słomy i łyka, koty go uwielbiają, a dostały go tytułem przetestowania. Jak widać test przeszedł pozytywnie. Jeśli komuś coś takiego się podoba, chciałby zamówić dla swego mruczącego pupila, niech daje znać. Chętnie skontaktuję, gratisowo.

2 komentarze:

  1. Nie kupujcie wody w butelkach, to jedno wielkie oszukaństwo ;-) Butelkują zwykłą kranówę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoko, daj na luz. Jak pracownik chce bąbelków to mu nie żałujemy. W lesie trzeba się nieźle napocić. ;-) ES

    OdpowiedzUsuń