15 października 2013

Końca nie ma!

A we mgle rosną grzyby. I nie ma końca suszeniu, gotowaniu i przetwarzaniu. Wczoraj w ruch poszedł piec chlebowy, z braku dobrze wysuszonego wkładu nieco za słabo się nagrzał i babka ziemniaczana w wersji wegetariańskiej za lekko się spiekła. Skwarki z boczku czy słoniny jednak swoje czynią i pomagają w pieczeniu, oto mądrość przodków. Przy okazji znajomi wpadli i nam pomogli ją zjeść, w obu wersjach, wege- i mięsnej, i spróbowali naszych napitków, nie do końca jeszcze dojrzałych (i pewnie dojrzałości nie doczekają, zważywszy, że przestałam pić piwo). Grzejąc się w Chatce Dziadka od napalonego pieca i dyskutowania o naszych sprawach lokalnych.
Poza tym grzyby trzeba dosuszyć i na gorąco zapakować do słoików, zakręcić szczelnie, do czego chlebowy także się przydaje, bo mamy tego suszu kilka brytfanek. Po co? To naturalna ochrona przed molami spożywczymi, które potrafią pracowicie zebrany susz unicestwić nawet w szczelnym opakowaniu, czego raz, jeszcze na Dąbrowie doświadczyłyśmy. Tak więc palimy dziś znowu, żeby sprawy dokończyć. A Anna znów z wypasu całe wielkie wiadro opieniek przyniosła. Zagotowałam je i robimy sałatkę z tych siekanych grzybów z dodatkiem cebuli, marchwi, papryki. Nadaje się do przechowywania w słoikach dłuższy czas. I koszyk prawdziwków. Te idą na susz. Ja cię kręcę!

2 komentarze:

  1. Szczęściary ! W moim miejscu opieńkowym w tym roku- ani sztuki. Z opieniek robiłam kiedyś w słoiki sałatkę z przecierem pomidorowym, była rewelacyjna, spróbuj może też taką zrobić ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Opieńki też są dobre suszone... U mnie wisi kilka szunerczków nad piecem,,,

    OdpowiedzUsuń