Pogoda słoneczna i stabilna pozwoliła nam dzisiaj spokojnie dokończyć zgrabianie i zwieźć do obory i stodoły słomę zalegającą dotąd po żniwach na ściernisku.
Ostatnio pomagał nam Paszka z naszej wioski, ale ma już koniec wakacji i wyjeżdża do szkoły w mieście. Kończy zawodówkę.
- Jesteś w ostatniej klasie?
- Tak, trzeciej.
- A jakiego zawodu się uczysz? - spytałam.
- Kucharz.
- Naprawdę umiesz gotować?
- No, tak. Ciasto piekę.
- I co jeszcze?
- Kopytka, pierogi, też robię.
- Zawsze ci wychodzą, czy tylko czasem? - spytała niedowierzająco Anna.
- Zawsze czasem wychodzą - zaśmiał się Pasza i na tym skończyliśmy rozmowę, bo do pracy trzeba się było znowu brać.
Zjechało 4 fury (naszego drabiniastego wozu), a piąta pozostała na dworze, nakryta plandeką. Brak miejsca na upakowanie. Ma przeznaczenie posłużenia za zimową ściółkę na grządkach w warzywniaku, gdy już zbierzemy to, co jeszcze zalega w ogródku (pomidory, dynie, kartofle, buraki).
Poza tym od wczoraj lęgną się kurczęta pod Usią. Jest już osiem.
Same dobre rzeczy...i niech tak pozostanie :)
OdpowiedzUsuńZawsze czasem - piękne i celne powiedzonko.
OdpowiedzUsuńMam radar nastawiony na działki wyniesione więc i u Ciebie Ewo to wyniuchałam. Wklepałam permakultura, gleba, ogród i poooooszło. A potem zaczęłam od marca 2010 bo lubię początki. I ugrzęzłam na dobre