Chłodne poranki, wietrzyk i łagodne popołudnia sprzyjają przyrządzaniu gorąco-lubnych potraw. Przedwczoraj Anna kupiła odpowiednią ilość mięsa wieprzowego w sklepie, kazała je zmielić, dodałam do tego pokrojoną słoninę i kawałek podgardla i wieczór spędziłam na mieszaniu nadzienia kiełbasianego. Z dodatkiem kilku łyżek majeranku, soli i zgniecionego w ceramicznym naczyniu aptekarskim pieprzu prawdziwego razem z kilkoma ząbkami czosnku. Następnie nabiłyśmy jelito kiełbasą i rozwiesiłyśmy wszystko w pokoju (szczelnie zamkniętym przed psem-łakomczuchem), na patyku od wędzarki, dla dojrzenia.
Rano umieściłam kiełbasę w wanience i zalałam ją wrzątkiem, leżała w stygnącej wodzie pół godziny, czyli zaparzała się. Po czym została zawieszona w napalonej wędzarce, przy okazji zmieściły się jeszcze serki do wędzenia.
Po południu, gdy wędzarka już ostygła i oddała ostatni "duch", wyjęłyśmy na miskę coś bardzo aromatycznego, ale jednak - jak się okazało - wymagającego jeszcze zapieczenia w piecu, mimo sparzania.
Czynności były dobrze zaplanowane. I zgrane z pieczeniem chleba w piecu chlebowym. Anna znów uzupełniła zapasy piekarnicze, a po wyjęciu chlebów z pieca (w tym jednego zrobionego na próbę, cebulowego, apetycznie pachnącego) wsadziła tam jeszcze dwie brytfanki z kiełbasą. Wyjęłyśmy zaraz, gdy zaskwierczała. Wyszła pyszniutka.
Zjadłyśmy obiado-kolację z frytek po podlasku i zapiekanej w piecu swojskiej kiełbasy, popijając jogurtem z koziego mleka własnej roboty. Ot, życie wiejskie! Proste i smaczne, bez ulepszaczy.
Dzisiaj kiełbasa wylądowała w zamrażarce. Będzie na jakiś czas. Do chleba.
swojskie jedzenie,swojskie życie najlepsze:)
OdpowiedzUsuńZgadzam sie w 100 % z "Moimi Marzeniami":)
OdpowiedzUsuńSwojskie życie bardzo mi odpowiada ale sama kiełbasy jeszcze nie robiłam choć u mnie w domu często taka bywała...Spróbuję kiedyś bo skoro potrafię uwędzić boczek czy schab to i pewnie z kiełbasą bym sobie poradziła a przepisy po rodzinie gdzieś są...
OdpowiedzUsuń