26 sierpnia 2013

Dzikie gniazdko

Pogoda coraz chłodniejsza, zwłaszcza nocą. Można wystawiać mleko z wieczornego udoju na taras, zamiast do piwnicy.
Ania robi z wolna lekką przecinkę-przecineczkę piłą spalinową w gęstwie samosiejek brzozowych na naszym ugorze. Jest tak gęsta w tej chwili, że nie da się przez nią przedrzeć. Chyba, że jest się niewysoką czworonożną istotą jak kot czy pies, no, czasem koza też wejdzie głębiej. Człowiek jedynie na kolanach ewentualnie by.
Przy okazji pasie kozy, które zjadają zielone liście, ległe u ich stóp wraz z drzewkiem.
Ja nieustannie uczę się gotować i nieustannie okazuje się, że jestem genialna w psuciu tego, co całkiem dobre, lub niedorabianiu tego, co się dobrze zapowiadało. Pisarze podobno są z natury roztargnieni. I ja tak mam. Choć mniej ostatnio pisuję. Jak to latem. Jakoś tak zapadam się. Albo wgłąb, albo wzwyż.

Jakiś nieokreślony (niezanotowany?) czas temu okazało się, że Usia, która ledwie porzuciła wysiedzianą przez siebie czternastkę kurcząt w dzikim gnieździe, już odchowanych, właśnie zasiadła w kolejnym dzikim gnieździe, tym razem w drewutni. Znalazły je dziewczynki bawiące się w chowanego podczas zajęć sobotnich w Szkole Ginących Rzemiosł. I dzisiaj przeniosłyśmy upartą kwokę wraz z jajami do nowego gniazda pod dachem stodółki.

2 komentarze:

  1. nie wierzę, że wszystko psujesz...
    mi czasami też nie wszystko wychodzi

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba nie psucie i niedorabianie tylko twórcza działalność gastronomiczna. Czy da się to zjeść? Czy smakuje?

    OdpowiedzUsuń