8 października 2013

Strata czy zysk

Po raz pierwszy odkąd u nas jest (od dwóch lat?) widziałam dzisiaj Kicię tak szczęśliwie ganiającą własny ogon, jak mała koteczka-dziecineczka, w kuchni na podłodze... Chyba wreszcie zaufała mi i przełamała się. Rzeczywiście, przestała ostatnio stwarzać problemy, burmuszyć się, buntować, ukrywać, brudzić. I obie czujemy, że jest z tym lepiej, lżej. Zima przed nami i nowe wyzwania, zobaczymy. W każdym razie zwierzątko zaczęło się starać ze swej strony, być w zgodzie z nami  i narzuconym przez nas porządkiem.

Po południu popracowałyśmy w sadzie przy naprawie ogrodzenia. Trzeba było przybić kilka nowych żerdzi w miejsce połamanych, lub zbyt rzadko nabitych. Sąsiad, tnący właśnie u siebie na podwórzu drewno na krajzedze, musiał się nieźle uśmiać słysząc nasze głośne dyskusje i spory przy tej pracy. Całkowicie babskiego rodzaju. "Daj babie siekierę, piłę, młotek, gwoździe i drugą babę do pomocy, a zaraz usłyszysz co myśli o całym świecie i tobie!".
Niestety, kozy znowu trzeba ogarnąć. Nie trzymają się już własnego pastwiska, tylko lezą na wioskę. A mimo, że już ogródki posprzątane, to pojawiło się nowe niebezpieczeństwo. Na ich drodze stanęło poletko z kiełkującym "unijnym żytem". Nie byłoby to nic złego, w końcu puszcza się specjalnie bydło na taką świeżą paszę jesienią, aby potem gęściej rosło, ale jest to niestety pole zlane dwa miesiące temu randapem. I nie chcemy, aby kozy żarły coś tak niebezpiecznego chemicznie.
Takich "chemicznych kwiatków" na "ekologicznym Podlasiu" jest wiele. Choć zapewne mniej, niż w Polszcze. Niestety, są coraz częstsze. Miejscowi lubią naśladować zachodnie zwyczaje, które tu docierają nieco później. Wiedza o szkodliwości takich rozwiązań nie dociera do ich umysłów. Śmieją się, gdy o tym wspomnieć. Liczy się spektakularnie szybki efekt.
Są też inne "chemiczne kwiatki". Także częste na zachodzie. Ale tutaj specjalnie, z racji leśnego otoczenia, denerwujące i przykre, wstydliwe. Starsi ludzie, wciąż zamiast wyrzucać śmieci do kosza, za który w końcu muszą płacić z urzędu, spalają je w rozmaity sposób. Pod kuchenną płytą (słyszę potem jak chrypią i kaszlą po obiedzie, ugotowanym na takim wkładzie), albo na brzegu obsianego czy obsadzonego pola, aby przy okazji wystraszyć dziki. Że przy okazji smrodzą tak, że we własnej sypialni nie daje się zasnąć, bo czad rozchodzi się na całą wioskę, to ich nie obchodzi. Zalega na ten temat "chemiczna" cisza medialna. Nikt o tym nie mówi głośno. Ani może nawet cicho.
No, nie jest to już tylko bezpieczny papier, tektura, celofan, tkanina, sklejka, jak drzewiej bywało, i do czego zapewne się przyzwyczaili, ale sterty opakowań plastikowych i foliowych, które mają dobrą renomę na (każdej) wiosce, jako świetne rozpałki do drewna w piecu. Bywają też stare opony i gumy wszelkiego rodzaju, jako odstraszacze dla dzikiej zwierzyny, spalane na brzegach lasu.
No, i tak to jest. Z tą na ten przykład ekologią w "..." (tj. w cudzysłowie).

A na sam koniec dnia zostało clou. Trzeba było upolować perliki. Znalazł się kupiec, chętny je zjeść, a nam zapłacić. Hm... polowanie było długie, uparte, ale bez efektu. Mamy zbyt wysoki kurnik, perliczki upodobały sobie najwyższe belki, do których trudno się dostać, nawet korzystając z drabiny. Przeskakują z jednej na drugą. Uciekają błyskawicznie, zostawiając w garści pęk piór. W końcu zrobiło się ciemno, i niewielka widoczność oraz brak sprawnej latarki, skłoniła nas do refleksji. Siedząc na stercie świerkowych żerdzi Anna rzekła:
- A może je zostawmy? Szkoda mi ich trochę. Sama powiedziałaś, że są takie ładne i egzotyczne, i niewiele jedzą...
- Sama pomyśl. To jedyna okazja, żeby zwrócił nam się wkład za ich karmienie przez cały rok. Nawet jajek nie umiałyśmy znaleźć! - oponowałam logicznie, jako advocatus diaboli.
- Ale jedna dzisiaj akurat zaginęła, jak mi się zdaje. W kurniku jest tylko parka. Jeśli nawet złapię jedno z nich teraz, to drugie będzie samotne...
- No tak, samotne, Jak kiedyś Gusia... Zatem uważasz, że stać nas na utrzymywanie takich darmozjadów nie wiadomo ile czasu?
- A złapiesz je? Sama powiedz - padło pytanie na pytanie.
Zaczęła niewątpliwie działać koniunkcja Księżyca z Wenus na niebie w tym momencie, że moje serce, na wspomnienie Gusi zmiękło. W cieniu cieni, po zmroku wypatrzyłyśmy robiący delikatne hałasy cień perlika, przyczajony koło otwartego kurnika. Anna zaszła go od jednej strony, ja od drugiej. Jakimś cudem udało się go nam zagnać z powrotem do kurnika i zamknąć za nim drzwi.
- Trudno się mówi, musimy odmówić - orzekła Anna. A ona jak coś powie, to powie.

8 komentarzy:

  1. A jak juz mordujecie drób to upuszczasz krew czy zwyczajnie łeb siekierką?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, wiesz, siłą rzeczy krew wylatuje, jak łebek siekierką potraktować. Prawo grawitacji i jeszcze hydrauliki.
      ;-) ES

      Usuń
    2. Ale przy użyciu siekiery nie cała wylatuje ;-)

      A odnośnie roundupa, to ja przedwczoraj widziałam babkę pryskającą pojedynczy mlecz co sobie wyrósł pomiędzy jezdnią a podjazdem, zawzięcie pryskała, a potem będzie zdziwko jak jakiś nowotwór wyskoczy.
      Co do miejscowych co oczywistym jest że "zagraniczne to i g... śliczne", vide siding i przybudówki z pustaków przy drewnianych chałupach.

      Usuń
  2. Ja chyba będę mieć w przyszłym roku kilka kur na próbę ale mordować i oporządzać będzie sąsiadka...

    OdpowiedzUsuń
  3. hahahah :) no to się im upiekło :) ja perliczki łapię po zmroku i ubijam przy świetle w garażu.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Toż to było po zmroku i taki był plan. ES

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech, jak ja to znam... A nasza Gusia też jest sama, jej gąsior zachorował i padł na początku lata. Jak tam postępy przy urządzaniu ogródka?

    OdpowiedzUsuń