No, i wreszcie wybrałyśmy się z wizytą do joginów, Doroty i Roberta, mieszkających z drugiej strony (patrząc od nas) miasteczka, wśród pól i lasów, niedaleko granicy. Po sadzonki truskawek, których u nich nadmiar się zrobiło, a u nas jeszcze żadnej nie udało się posadzić. Przynajmniej od dwudziestu paru lat. W południe wiatr wiał niezgorzej, niż halny. Ania wystawiła się jednak dzielnie na podmuchy, zbierając z Robertem roślinki do pudła. W ogrodzie permakulturowo zainicjowanym i od kilku lat prowadzonym.
Jogini są oczywiście ścisłymi wegetarianami, a w porywach weganami. Zostałyśmy poczęstowane ryżem z pięknie pachnącym dyniowym sosem, dynia oczywiście własnego chowu, choć ryż oczywiście nie.
Przyznaję bez bicia, jestem żarłokiem (co zresztą od razu widać). I posiłek, złożony ze zwykłej dla mnie ilości warzyw, musiałam dojeść w domu rybą, aby poczuć sytość.
Rozmawialiśmy między innymi o samowystarczalności żywieniowej. Podobno na jedną osobę starcza 70 metrów kwadratowych ogródka, aby mieć jarzyn na cały rok. W sumie dość trudno ją osiągnąć, bo oglądałam potem internetowy wywiad z pewnym permakulturowcem-wegetarianinem, który po 20 latach mieszkania na wsi i uprawiania kilkudziesięcio-arowego ogrodu nie doszedł jeszcze do samowystarczalności. Hm, każdy konwencjonalny rolnik uśmiechnąłby się w tym miejscu z wyższością albo przekąsem.
Bo po co to wszystko?
Mieć kilka hektarów nieoranej ziemi z żywą glebą, na niej nieużytki, samosiejki, dziką trawę, której nie ma się siły wykosić i zebrać, zresztą po co to komu, gdy się zwierząt nie trzyma. Sadzić drzewa, które owocują po wielu latach i walczyć z atakami zajęcy, saren, dzików czy dzikich krów sąsiada, zanim wreszcie wyrosną w pomniejszonym w ten sposób procencie? A do tego czasu kupować cały czas większość żywności w sklepie?
Trudne to wszystko, gdy jest się przy tym inteligentem zajmującym się abstrakcyjnymi sprawami wymagającymi czasu, innymi zgoła, niż dłubanina od świtu do nocy w ogródku przydomowym czy nawet nieco dalszym od domu...
Permakulturowiec oznajmił, że gdyby wszyscy ludzie zrezygnowali z hodowli i uwolnili ziemię dla upraw roślin jadalnych dla ludzi, planeta Ziemia mogłaby wyżywić wszystkich głodnych...
A ja jakoś podejrzewam, że to iluzja. O ile nie ściema dla ideologicznie zakręconego umysłu.
Widzę to w praktyce. Moje bydło potrafi paść się od rana do wieczora, kręcąc przysłowiową mordą i przeżuwając w nocy to, co w dzień zjadło. W swoich dwóch albo czterech żołądkach. A pies-mięsożerca je dwa razy dziennie po pół michy i biega wokół stada z wielką energią cały dzień.
Coś mi się wydaje, że... podobnie jest z ludźmi. Roślinożercy muszą jeść częściej, są łagodniejsi, flegmatyczni, niestworzeni do codziennej ciężkiej pracy fizycznej i trudów zmiennej pogody. Mięsożercy jedzą treściwiej, a więc mogą (nie mówię, że to robią, bo... wiadomo... zepsucie świadomości przez cywilizację) jeść rzadziej. I skuteczniej.
I pewnie dlatego na pytanie, czy osiągnęłyśmy już samowystarczalność w wyżywieniu w pierwszym odruchu chciało mi się powiedzieć:
- Tak, jesteśmy już całkiem blisko... A nawet mamy nadmiary, którymi możemy karmić kilka osób przez dłuższy czas.
Ale zdałam sobie sprawę, że mówię o innym rodzaju białka, którego wegetarianie nie trawią. A naszym ogródkiem warzywnym nie ma się naprawdę co chwalić. Choć... w drodze wymiany za nabiał ze znajomym rolnikiem zostałyśmy obdarowane worem warzyw, które wciąż jeszcze zjadamy. Więc i tak można samowystarczalnie prosperować, permakulturowo z rękami za pasem.
A poza tym ciekawie jest. I zgłębiam wewnętrznie glebę jako bazę Wszystkości, aby wyrosnąć z niej i przemieniać się swobodnie duszą poprzez ciała, bakterii, roślin, robactwa, zwierząt, ptaków i ludzi, w duchy przyrody i żywiołów, aż po anioły i bogów.
Ciekawam, czym nawozona bylaby ziemia dla hodowania roslinek, bo przeciez nie pestycydami, a zwierzat by nie starczylo w wegetarianskim swiecie aby naprodukowac odpowiednia ilosc materii odzywiajacej glebe :)
OdpowiedzUsuńno, byłby ompost z resztek roślinnych, nawóz koński i ludzki. ;-)
OdpowiedzUsuńkompost, sorry
OdpowiedzUsuńale chyba za malo... ;)
OdpowiedzUsuńPermakulturowiec oznajmił, że gdyby wszyscy ludzie zrezygnowali z hodowli i uwolnili ziemię dla upraw roślin jadalnych dla ludzi, planeta Ziemia mogłaby wyżywić wszystkich głodnych...
OdpowiedzUsuńA ja jakoś podejrzewam, że to iluzja. O ile nie ściema dla ideologicznie zakręconego umysłu.
Widzę to w praktyce. Moje bydło potrafi paść się od rana do wieczora, kręcąc przysłowiową mordą i przeżuwając w nocy to, co w dzień zjadło. W swoich dwóch albo czterech żołądkach. A pies-mięsożerca je dwa razy dziennie po pół michy i biega wokół stada z wielką energią cały dzień.
Coś mi się wydaje, że... podobnie jest z ludźmi.
Uwielbiam Cię za ten fragment! Nareszcie opini a ktoś trzeźwo patrzącego i jenocześnie działającego w słuszna stronę.
No, cóż, ci co trzeźwo patrzą niekoniecznie są lubiani i popierani przez wyznawców modnych trendów i miastowych rolników... ;-) którzy lubią gadać o zbawieniu świata i przymykać oczy na fakty bijące prosto w oczy. Ale każdy ma prawo do swojego sposobu życia z drugiej strony i nie ma co się przebijać kto lepszy.
OdpowiedzUsuńMoże za mało w tym poście uwydatniłam swój wniosek, więc go podam. Jeśli ktoś po 20 latach nie jest w stanie wyżywić siebie i rodziny ze swego warzywno-owocowego ogrodu, a na chleb zarabia gadaniem o tym, jak to można zrobić, to jak można uważać to za dowód przedstawianej tezy, że zrobiłaby to cała ludzkość z łatwością? Doświadczenia naszych przodków są chyba coś warte i wniosek przez nich wyciągnięty również. W każdym razie my po dwóch latach gospodarzenia, nawet bez w pełni uruchomionego warzywniaka jesteśmy samowystarczalne w dużej mierze pod względem nabiału i mięsa oraz owoców i pomidorów, a nawet coś się daje wyprodukować dla innych i wymienić na towary brakujące. No, ale to jest wedle zbawczej teorii niemożliwe na skalę światową. Tylko, kurczę jest ciągle... jakoś. Ech, nie będę sobie głowy łamać, tylko do gnoju gnam, pod truskawki na przyszły rok porozrzucać bezcenne naturalne złoto. ;-)))
Pozdrawiam, ES
Eh...cudne zakończenie.
OdpowiedzUsuńA ja zupełnie niedawno właśnie przekonałem mą lubą iźli da się wodę zagrzać gnojem i słomą.
(Poparzyła sobie opuszki palców podczas wkładania łapy w stóg "dierma")
Teraz tylko jeszcze, że da się barter "uprawiać", a nadwyżki sprzedawać ( choć co do tego ostaniego to sam siebie najpierwej)
Póki co poczytam Wasz blog, czekając aż motywacja osiagnie próg krytyczny.