22 lutego 2011

Proroczy wtorek

Mieli według moich racjonalnych planów zapisanych na tym blogu przybyć we wtorek i zamontować szafki kuchenne. Mały poślizg o tydzień nie jest niczym nowym w naszych relacjach. Ot, przymroziło, każdy rozumie. Ale Wtorek wypełnił się prawie co do joty. A to sprawia, że czuję się niczym Alef Stern. Uwaga, uwaga, ja chyba prorokuję!
Dlaczego tylko "prawie", o tym za chwilę.
Wczoraj raniutko, tj. w poniedziałek, zadzwonił znienacka dostawca, że przywiezie gipsokarton, gdyż nie ma już na co czekać. Kryzys w budowlanym handlu trwa od jesieni cały czas bez zmian. To zresztą ciekawa uwaga dla tych, którzy wciąż odkładają budowy i remonty na przyszłość. Mimo, że znajomi sprzedawcy wszyscy mówią, że budowlane rzeczy zdrożeją na wiosnę, nikt nie kupuje żadnych akcesoriów, żadnych materiałów! Trwa to jak cisza morska, czas iście zaczarowany.
Jednakowoż dzisiaj, tak samo z samego rana kierowca ciężarówki zawiadomił nas, że nie da rady wyjechać, zamarzło mu paliwo w samochodzie. Znów w nocy temperatura spadła poniżej 20 stopni.
Mimo to, nasi majstrowie dwaj, tak samo jak zaczarowani, bez żadnych wcześniejszych uzgodnień zjawili się w naszej chacie i mróz ich nie wystraszył. Niby pogadać o planach prac i cenach, ale najwyraźniej Wyprorokowany Wtorek miał moc sprawczą. Kiedy ujrzeli walające się po kątach szafki kuchenne, z ochotą chłopców-majsterkowiczów chwycili za narzędzia i dalejże je ustawiać, dokręcać i montować. W kilka godzin postawili wszystkie do pionu, na nóżkach, przymocowali do ściany, przycięli blat i byłoby wszystko zrobione, gdyby nie zabrakło pewnej niewielkiej, ale istotnej części do baterii kranowej... Nie udało się jej kupić w miasteczkowym sklepie (właściciel nie uzupełnia od dawna zapasów, bo ledwie wiąże koniec z końcem, ze względu na zastój w branży, jak nigdy!), zatem rozeszliśmy się w pół-roboty, umawiając się na telefon, gdy tylko obiecany gipsokarton do nas dotrze.
Nadal zatem zmywam w łazience, żeby było jasne.

Kiedy opisałam całą tę dzisiejszą historię z pewnymi anegdotycznymi detalami, których teraz nie ma w tekście, ogarnęła mnie nagle myśl, która niestety okazała się znowu prorocza. "Kliknij "zapisz!", no, kliknij!" - przymuszała mnie ni stąd ni zowąd intuicja. A rozum na to: "Po co? Już i tak kończę"... I w chwilkę potem zgasło światło i przez kilka minut szukałyśmy po domu w egipskich ciemnościach świecy i zapałek, tudzież latarki. Kiedy prąd wkrótce włączono okazało się, że tekst zniknął nawet z roboczych wersji i już nie zechciało mi się go odtwarzać z pamięci po raz drugi.
Oto tutaj jego wtórnik, dość okrojony.

3 komentarze:

  1. u mnie wczoraj padł dysk! i ja prawie też:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ech.... Polak mądry po szkodzie... tylko czy te nasze polskie przysłowia zawsze muszą się sprawdzać??? :-) ale idąc za innym powiedzonkiem /notabene nie wiem czy polskim czy też nie/ "nic nie dzieje się bez przyczyny" :-) pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń