Wczoraj odbył się na niebie nów w znaku Panny razem z zaćmieniem. Tak przed południem jakoś. Ponieważ zachodził na moim zenicie horoskopowym, gdzie punkt w punkt stoi także planeta Pluton, a za dwie godziny mijał też Księżyc urodzeniowy Anny, zakazałam - podparłszy się autorytetami - wszelkich początków tego dnia, czy też podejmowania wiążących decyzji.
Jak to wzięły i obeszły planety? Ano nader zabawnie.
Rano nasz telefon odebrał sms. Od pana ze skupu darów nieba i ziemi, mającego siedzibę w połowie drogi od Siemiatycz do nas. Sms ogłosił, że pan skupujący będzie tego dnia późnym popołudniem odebrać jabłka od ludzi z naszej okolicy.
Chcąc nie chcąc trzeba było pójść przeczesać sad.
Wtedy uzmysłowiłam sobie, że nów Księżyca ma miejsce dokładnie w punkcie znaku Panny, który starożytny Kalendarz Tebański opisuje symbolem: "Stojący mężczyzna trzymający w prawej ręce jabłko"...
Przeczesywanie, bardzo pracowite, zabrało Annie trochę czasu, po czym posłała mnie do ostatecznej czystki pod drzewami. Razem z pozostałościami z dni poprzednich wszystkiego było raptem trzy i pół worka.
Nie mogłam się wymigać, choć próbowałam.
- Słuchaj, nów jest w kwadraturze do Saturna i Marsa w Strzelcu, wisi mi na Plutonie i Księżycu, nie mogę się dzisiaj forsować...
- Idź pogadaj o tym z kozami - taka odpowiedź.
Żadnej dyskusji z nie-astrologiem innej być nigdy nie może.
Czystkę uskuteczniłam, tracąc siły w nadzwyczajnie szybkim tempie. Odezwały się dolegliwości po-kzm-owe, mrowienie w stopach, ociężałość, zmęczenie, ogólne znękanie. Już dawno zauważyłam, że pokazują się czasem właśnie z okazji nowiu, więc musi to być jakiś rytm w organizmie.
Pan przyjechał w czasie popołudniowego obrządku. Zważył worki, załadował i odjechał, uiściwszy zapłatę.
- Ile? - zapytałam z daleka, bardzo ciekawa efektu.
- Wstyd mówić - padła odpowiedź.
- No, ile?
- Zgadnij...
- Dwadzieścia?
- Zgaduj dalej.
- Piętnaście!
- Blisko. Szesnaście.
- I co myślisz?
- Na diabla ta cała nasza robota. Nawet na flaszkę to za mało. Nigdy więcej! Nie bawimy się w sprzedaż. Zresztą, sama zobacz. Już mało jabłek zostało. Wolę przerobić na ocet i wino, niż za taką kasę kark zginać tyle godzin.
- A było słuchać gwiazd! - głupia satysfakcja. Której by nie było, gdyby jej usłuchać przecież. Pewnie w zamian byłaby zgryzota i wypominanie: że okazja zarobienia nie wiadomo jakiej kasy nas ominęła.
Ano właśnie, lepiej pewność, nawet gdy interes marny niż wypominanie, że gdyby, że może, że trzeba było. Ale ja też z tych nie astrologów.
OdpowiedzUsuń